Strony

7.06.2019

Ad Arrow'a-Seria treningowa #3

-Żyjesz?! Nic ci nie jest?!-zawołał Zee, podbiegając do mnie. Sam po drodze cudem nie potknął się o wystający korzeń drzewa.
-Tak, jeszcze tak-odparłem z uśmiechem, wstając z ziemi jak najszybciej.
-Nie strasz mnie tak już więcej. Nie pędź na złamanie karku, na łeb na szyję-powiedział ogier, wyraźnie uspokojony.
-Ok, masz rację. Może trochę zwolnijmy-poparłem go. Erina wolała dziś zostać w klanie, a Zee i ja postanowiliśmy się trochę przejść po okolicy. Poszliśmy do jakiegoś lasu, ale nie zagłębialiśmy się w niego zbytnio. Potem trafiliśmy na niewielką rzekę, a idąc wzdłuż niej, dotarliśmy do stawu. Napoiliśmy się tam na spokojnie i najedliśmy trawą rosnącą nad jego brzegiem. W międzyczasie zerwał się silniejszy wiatr i postanowiliśmy już wrócić do klanu. Droga powrotna przebiegłaby nam bez przeszkód. Właśnie, przebiegłaBY. Nieoczekiwanie wiatr, wiejący do tej pory w naszą stronę, zmienił kierunek. Do moich nozdrzy dotarł pewien specyficzny zapach. Czułem go tylko kilka razy w życiu i nigdy tak intensywnie, bo jeszcze nie spotkałem się z tym, co go wydzielało pyskiem w pysk, ale nie dało się tej woni z niczym pomylić. Jeśli byłeś koniem i chciałeś przeżyć, to dla własnego bezpieczeństwa musiałeś umieć rozpoznać ten zapach.  Zee i ja popatrzyliśmy na siebie z powagą. Oboje następnie zaczęliśmy się uważnie rozglądać. Nie potrzebowaliśmy słów, aby się nawzajem zrozumieć.
-Powinniśmy stąd jak najszybciej iść-powiedziałem po chwili. Ogier kiwnął głową na znak, że jest tego samego zdania. Przyspieszyliśmy nieco, z każdą chwilą staraliśmy się zwiększać prędkość na tyle, na ile mogliśmy. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Zee sam poruszałby się o wiele szybciej i to przeze mnie jest teraz tak powolny. Wkrótce nasza, a raczej moja powolność, negatywnie zaowocowała. Zapach przybrał na sile, a drapieżnik w końcu się ujawnił. Był to wychudzony wilk, wyglądał też na mocno osłabionego. I tak samo wyglądało na to, że jest tutaj w pojedynkę. Jednak nie sprawiało to, że był dla nas jakoś specjalnie mniejszym zagrożeniem. Poza tym, jeśli zdecydował się w takim stanie zaatakować dwójkę dorosłych koni, oznaczało to, że musiał być bardzo zdesperowany. A samotny, zdesperowany wilk to nic dobrego. Ten drapieżnik wie, że i tak nie ma już nic do stracenia, więc będzie walczył zaciekle. Na początku spróbowaliśmy jeszcze ucieczki, ale szybko stało się jasne, że osłabiony wilk z łatwością jednak nadal może nas dogonić.
-Zee, uciekaj!-zawołałem, zwalniając.
-Co ty robisz?!-zdziwił się ogier.
-Ja mu nie ucieknę. Nie dam rady. Moja jedyna nadzieja jest w walce-odparłem.
-Chyba żartujesz! Ty chcesz z nim walczyć?! Sam?! Czy ty o walce wiesz cokolwiek?!-spytał Zee.
-Kiedyś podpatrywałem siostry, kiedy trenowały z naszą matką-odparłem.
-Nie rozśmieszaj mnie-powiedział ogier.
-Dam radę-odparłem z naciskiem.
-W takim razie ja walczę z tobą-powiedział ogier.
-Co? Nie możesz! Nie możesz dla mnie ryzykować!-zawołałem. Więcej jednak nie mogliśmy mówić, gdyż dotarł do nas ów wilk. Nie chciałem ginąć. Moje życie zaczęło się układać, miałem zostać ojcem, NIE CHCIAŁEM ŻEGNAĆ SIĘ Z ŻYCIEM. Ale nie mogłem wymagać od Zee ani że poświęci się dla mnie i będzie biegł moim tempem, ani że będzie ze mną walczył. Nie chciałem go narażać na niebezpieczeństwo, teraz już jednak było za późno. Wilk nie był głupi i zdążył już spostrzec, że to ja jestem łatwiejszym celem. Zaatakował mnie, ale, o dziwo, udało mi sie zrobić zgrabny unik i nawet kopnąć zwierza, ale zbyt słabo. Drapieżnik zaskomlał cicho i odskoczył. Zaraz jednak zaatakował ponownie i pewnie nie miałbym szans, gdyby nie z boku nie doskoczył do niego Zee i nie odepchnął go. Wilk przewrócił się, ale zaraz wstał. Tak jak myślałem, mimo że był słaby, nie zamierzał się poddawać. Drapieżnik tym razem rzucił się na ogiera, a temu udało mu się go kopnąć. Wilk cofnął się nieco, a ja wykorzystałem jego zaskoczenie, zbliżyłem się tak szybko jak mogłem i ugryzłem go w kark, który odsłonił chwilowo, zmęczony walką. Cofnąłem się zanim drapieżnik zadał mi cios. Zebrał się w sobie i zaatakował raz jeszcze, a mi udało się go ponownie kopnąć. Wilk upadł jakieś dwa metry dalej. Dopiero po chwili niespiesznie się podniósł i, ciężko dysząc, oddalił się. Widocznie poddał się. Zrozumiał, że nie ma z nami szans. Podziękowałem Zee za pomoc.
-Daj spokój. Ja zrobiłem tylko to, co powinienem. Nie mógłbym cię zostawić, zabiłyby mnie potem moje wyrzuty sumienia. Więc praktycznie pomogłem ci dla siebie-odparł z uśmiechem ogier. Odwzajemniłem go i mimo wszystko podziękowałem mu jeszcze raz. Na miejscu niestety nie mieliśmy żadnych ziół ani niczego, co posłużyć by mogło do zrobienia opatrunków. W końcu wilk, choć niezbyt mocno, to jednak nas poranił podczas walki. Skoro jednakże nie byliśmy w stanie się opatrzyć, musieliśmy jak najszybciej wrócić, aby inne, groźniejsze drapieżniki, nie wyczuły świeżej krwi i nie zechciały złożyć nam jeszcze dziś wizyty. Z chęcią pewnie wpadłyby na obiad, na którym my bylibyśmy głównym i jedynym daniem. Kiedy wróciliśmy do klanu, mogliśmy skorzystać z tamtejszych zapasów ziół i innych środków.
~Wieczorem~
-A ty dalej niezmordowanie trenujesz?-spytała nieco zaskoczona, ale i przejęta. Erina. Nie zatrzymując się, tylko na chwilę przeniosłem na nią wzrok, po czym wróciłem do wykonywanej czynności. Polegała ona na jak najszybszym przemieszczeniu się od dużego kamienia do niewielkiego drzewa. To było tylko jakieś trzydzieści metrów, ale chciałem w ten sposób perfekcyjnie wyćwiczyć swoją równowagę podczas szybkiego poruszania się. W końcu nikt nigdy nie powiedział, że moja choroba nie cofnie się i nie będę mógł kiedyś biegać jak inne konie, jednak samo z siebie to się nie wyleczy. Za darmo nikt nic jeszcze nie dostał, musiałem sobie na to jakoś zapracować.
-Muszę dużo ćwiczyć, żeby być sprawnym. I żeby być wsparciem dla ciebie, naszego źrebaka, klanu-odparłem.
-Albo źrebiąt. W liczbie mnogiej-dodała Erina.
-Bliźniaki rodzą się rzadko, poza tym... Nie chciałbym tego-odparłem.
-Dwójka na raz to dla ciebie za dużo?-zapytała klacz.
-Nie...-zacząłem. Tym razem zatrzymałem się w połowie drogi i popatrzyłem na Erinę.-Obawiam się, że to może być za dużo dla ciebie. Wiesz przecież, że ciąża mnoga to ryzyko-dodałem.
-Będzie dobrze. Na pewno będzie, wiem to-powiedziała z uśmiechem moja partnerka. Odwzajemniłem go, po czym wróciłem do swoich ćwiczeń.
-Szczerze to uważam też, że muszę coś robić, żeby mój stan się nie pogarszał. A ja za długo już się leniłem, zasłaniając się chorobą. Mogę jeszcze chodzić, więc dlaczego miałbym nie trenować? Co stoi na drodze?-powiedziałem.
-Nic nie stoi na przeszkodzie. Ale jeśli zamierzasz trenować po nocach, z dala od klanu, to będę musiała interweniować. Na coś takiego to ja się nie zgodzę. Martwię się o ciebie, zwłaszcza po dzisiejszej przygodzie z wilkiem-powiedziała klacz. W jej głosie rzeczywiście słyszałem mieszankę troski i obawy. Czasem ciężko było mi pojąć, jak taka istota jak ona mogła być, kochać i troszczyć się o kogoś takiego jak ja?
-Jesteś moją matką czy partnerką?-odparłem z lekkim, ironicznym uśmiechem.
-Bardzo zabawne. Ale lepiej skończ już na dziś ten swój trening, co? Robi się pomału późno-zauważyła klacz. Zawróciłem obok kamienia i skierowałem się w stronę Eriny.
-Właściwie to masz rację. Na dziś już chyba koniec. Wracamy?-zapytałem, kiedy już do niej podszedłem.
-Wracamy-odparła moja partnerka, po czym razem ruszyliśmy z powrotem w stronę klanu. Po drodze trochę rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie historię, oglądaliśmy gwiazdy, dzieliliśmy się najskrytszymi marzeniami i obawami, czyli robiliśmy wszystko to, co lubiliśmy razem robić, kiedy byliśmy sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!