Strony

13.05.2019

Od Mint do Dantego „A może dzieci?”

Mimowolnie uśmiechnęłam się, po czym czym prędzej zrzuciłam z siebie wszystkie kropelki wody. Ogier sprawił, iż miałam ochotę bawić się jak za dawnych lat, kiedy patrzyłam optymistycznie na świat pomimo nieszczęść. To jednak było niemożliwe. Niczego nie da się wymazać z pamięci, zwyczajnie zapomnieć. Zabawa powodowała u mnie nieprzyjemne ukłucie w sercu, a ja poczułam, jak się rumienię. Chciałam się wyłączyć ze świata- teraz. Policzki lekko mnie piekły z powodu tego, iż uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam nieporadna w tej rzeczywistości. Podczas gdy inni cieszyli się życiem, ja wciąż niepotrzebnie rozdrapywałam stare rany. Chciałam zamknąć w swoim życiu pewien rozdział, lecz w środku ciągle coś mnie gryzło. Eh... jedynym psychole... psychologiem w tym klanie (oprócz mnie oczywiście) był Shiregt. Zajebiście... Choć czy gdybym miała okazję, to szukałabym pomocy w koniach, które istnieją po to, by wtrącać się w czyjeś życie?
-Wariat- uniosłam kąciki ust, starając się nic nie myśleć, a jedynie skupić się na rozrywce.
-Może i tak- rzucił beznamiętnie- Czegóż się nie robi, by zabawić urocze klacze?
-Pf... - mruknęłam nieco zbita z tropu- Prawdziwie się zabawić tak naprawdę nigdy nie miałam okazji. Trochę to smutne, że mi o tym przypominasz.
-Czy ty...- zaczął, posyłając mi poważne spojrzenie- ... coś sugerujesz?
-Domyśl się, idioto- machnęłam głową zdegustowana. Zboczeniec siedmiu boleści.
-Skoro już jesteśmy na nogach... -zmienił temat.
-... to możemy je uciąć- dopowiedziałam z czystym sarkazmem wymalowanym na pysku.
-Ciekawy pomysł, ale chyba nie skorzystam- odparł z przekąsem.
-Buntownik, nie słucha się mądrzejszych- wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, po czym cofnęłam się, by bliżej mu się przyjrzeć- Całkiem urokliwy z resztą. Nie to, co za starych, dobrych czasów dzieciństwa.
-Buntowniczka, gniecie najlepszą trawę kopytami i to w dodatku bez celu, czyli idąc do tyłu- również pokazał swe kły i przesłał mi usatysfakcjonowane spojrzenie zwycięzcy.
-Brakuje jeszcze źrebaków buntowniczków- zaśmiałam się gorzko. Miłą pogawędkę przerwała nam jednak Mivana, która pojawiła się jakby znikąd i to do tego ze śmiertelnie poważnym wyrazem pyska.
-Coś się stało?- rzuciłam szybko, mierząc wzrokiem klacz.
-A jak myślisz?- posłała mi wściekłe spojrzenie- Shiregt...
-Co z nim?- natychmiast się ożywiłam- Umarł? A może zmartwychwstał, co?
-Nic z tych rzeczy- powiedziała przez zęby- Ale może umrzeć...- w tym momencie nasza towarzyszka zaczęła walczyć z łzami-... jeśli mu nie pomożemy.
-Konkrety- spojrzałam na nią wyczekująco. Może byłam odrobinę zbyt oschła, ale użalaniem się nad losem naszego władcy nigdy nic bym nie zdziałała. W mojej pracy chodziło o pomoc koniom z klanu i czasem spoza a innych wrogich klanowi zostawić na pastwę losu, nie zważając na moralność. Musiałam być skupiona jedynie na działaniu i nic nie mogło mnie rozproszyć.
<Dante? Przyznam, że ciekawy tytuł był celowy xD>

2 komentarze:

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!