Strony

6.03.2019

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Oko za oko, ząb za ząb..."

Dygotałem cały, trochę jak liść na wietrze, od buzujących w moim wnętrzu wściekłości i żalu zarazem. Kiedy to się stało? Co mogło doprowadzić życzliwą, inteligentną klacz do tego stanu, jaka siła przywlokła ją nad przepaść wariactwa, jeśli cały czas żyła wśród swoich, bliższych i dalszych, nie doświadczając żadnej skazy? Tu nie ma dobrych odpowiedzi... Przez całą przemowę siwki stałem w tym samym miejscu, mając przed sobą jej zad, ale za to wspaniałą panoramę złożoną z członków stada, słuchających tego przemówienia. Trudno było stwierdzić, czy są bardziej zaskoczeni, czy też oburzeni tym występem. Nie mogłem mieć im za złe tego, że z każdym słowem z duszy klanu wymywane były kolejne cząstki zaufania i poczucia bezpieczeństwa, skoro sam zaczynałem temu powoli ulegać. Mogłem powtarzać sobie w nieskończoność, że to tylko gorsze czasy. Do tego rozumowania potrzebna była jednak wiara - a uczucia rządzą się swoimi prawami.
Kiedy klacz skończyła monolog, odwróciła wolno głowę w moją stronę. Jej oczy płonęły szaleństwem. Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza, podczas której mierzyliśmy się wzrokiem. Nie pozwalałem, by emocje odzwierciedlały się w moim spojrzeniu, co pewnie odziedziczyłem po matce. Wciąż było stalowe, nieco oburzone, acz stabilne. Khairtai rzuciła się nagle w moją stronę z okrzykiem i jasnym zamiarem wydłubania mi oczu oraz wyprucia trzewi. Mimo, że szał dodał jej sił, wciąż znacznie ją przerastałem. Odsunąłem się szybko w bok. Wpadła z rozpędu na pień drzewa za mną, co ją trochę oszołomiło.
— Mika, Specter, Alifa. Zabierzcie ją w ustronne miejsce i przypilnujcie, dopóki po nią nie przyślemy. - powiedziałem łagodnym tonem. - Ruchy! - dodałem głośniej, dla zasady, po czym ruszyłem w stronę członków stada, rozstawionych w półkolu.
— Walcz, tchórzu! - okrzyki cichły w miarę oddalania się całej czwórki, za to wśród koni robiło się coraz głośniej.
— Boże, czym ona, biedaczka, mogła zawinić...
— Niewinna krew! Gdzie się podziało to wielkie braterstwo, co?
— Sprawiedliwości! Jeżeli za coś takiego ujdzie z życiem, to wiesz, nie ręczę za siebie...
— Śmierć Cherry to ewidentne, dobrze zaplanowane morderstwo - żądamy wyjaśnień!
Ponad wszystko wybijał się jeden, zgodny głos:
— Śmierć! Śmierć! Niech się spełni wyrok! - uspokojenie żądnego krwi ludu zajęło mi sporo czasu, lecz wreszcie zapanowało powszechne, wręcz grobowe milczenie. Odchrząknąłem i odezwałem się głośno:
— Żądam wyjaśnień! Tak. Bardzo chciałbym wiedzieć, moi drodzy, jakież spory czy pobudki doprowadziły do tego przykrego incydentu, którego przebieg jest wręcz oczywisty. Aczkolwiek Khairtai w obecnym stanie nie potrafi nam raczej tego wyjaśnić, a Cherry tym bardziej. Zbierzemy się więc teraz na naradę i, daję wszystkim tu obecnym słowo, szybko wymierzymy sprawiedliwość. - zamilkłem na moment, ale wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech i dodałem, trochę do siebie: - Pewnym jest, że zabójstwo to zbrodnia niewybaczalna, niezależnie od powodów. - emocje w klanie nieco opadły. - Rozejść się, nie robimy kółka wzajemnej adoracji. - uśmiechnąłem się ledwie zauważalnie, by rozładować napięcie. Zawołałem do siebie tylko Mivanę, rodziców i Forever, ze względu na jej wiek i doświadczenie. Brakowało mi tu jedynie Byorna. Tyle, że rozstał się już dawno z tym światem. Mówi się trudno, żyje się dalej.
Obrady trwały dość długo. Nie musiałem przywoływać poddanych do siebie. Wszyscy stawili się, wyczekując posłusznie w ciszy werdyktu. Otwierałem już pysk, by posłać po naszą oskarżoną, lecz w tym samym momencie zjawiła się sama. O, telepatia? Muszę jeszcze kiedyś spróbować. Galopowała pędem od strony lasu, odsłaniając zęby, z położonymi uszami, a za nią pędziła ekipa strażników. Zachowałem pełen spokój i wyszedłem jej kłusem na spotkanie, zagradzając drogę.
— W samą drogę. - odezwałem się głośno, gdy była już blisko. Klacz zachowała jakieś resztki rozumu; widząc, że jest w pułapce, wyhamowała nieznacznie, jednak przed zderzeniem ze mną uratowała ją tylko pilnująca grupa, odciągając siłą na bok.
— A więc - zacząłem, wracając znów na swoje miejsce - po wnikliwej analizie sytuacji, mając wzgląd na stan psychiczny winnej, i dokładnym przedyskutowaniu sprawy, podjęliśmy decyzję.
Westchnąłem cicho, spoglądając na gnane wiatrem rzadkie płatki śniegu w powietrzu. Napięcie osiągnęło punkt kulminacyjny.
— Oko za oko. Ząb za ząb. Życie za śmierć!* - wyrecytowałem znaczącym tonem. Stado potrzebowało chwilki na pojęcie tych słów. Khairtai chyba tym bardziej. Pozostaje tylko pytanie, kto się tego podejmie.
<Khairtai? Pamiętasz to jeszcze?XDDDD Wiem, to opowiadanie to normalnie jakaś skamielina z 1000 p.n.e....Przepraszam za to czekanie>
Tym oto sposobem Khairtai staje się pierwszą omegą w klanie, w dodatku posiadającą już niedługo (przymusowe, ale nie przejmujmy się szczegółami) potomstwo
*Pamiętajmy, że znajdujemy się w zupełnie innej strefie kulturalnej, niż europejska. W mongolskiej mentalności wyrok taki nie będzie budził powszechnego oburzenia czy obrzydzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!