Strony

6.03.2019

Od Khonkha do Mivany "Trzymać się na uboczu"

-To dobre miejsce na postój, choć gdybyśmy poszli trochę dalej...
-Ale nie pójdziemy, bo ty już tu nie rządzisz-przerwała mi Yatgaar, po czym uśmiechnęła się szeroko. Posłałem jej lekko rozbawione spojrzenie.
-Lubisz mi wypominać, że jestem starym i niepotrzebnym starcem?-spytałem.
-Po pierwsze, to ja wcale tego nie powiedziałam, tylko ty to właśnie powiedziałeś. Po drugie, właśnie nazwałeś się starym starcem, co dowodzi, że twoja umiejętność dobrego dobierania słów mocno już szwankuje-odparła klacz.
-Oboje zaczynamy coś chyba za dużo narzekać. Przydałoby nam się coś do zrobienia...Trochę ruchu!-zawołałem, po czym w paru krokach znalazłem się przy swojej partnerce, chwyciłem w zęby jej grzywę i lekko pociągnąłem. Następnie puściłem ją i odbiegłem kawałek.
-Au! Taki stary, a zabaw mu się zachciewa!-zawołała z uśmiechem Yatgaar, po czym, jak się spodziewałem, rzuciła się za mną biegiem. Planowałem, że tylko krótko się przebiegniemy razem, ale nasz "krótki bieg" zamienił się w małą wycieczkę po okolicy. Kiedy wróciliśmy, oboje byliśmy padnięci. Aby pozwolić sobie dojść do siebie, stanęliśmy nieco z dala od pozostałych koni i zajęliśmy się oboje szukaniem czegoś do zjedzenia. Po jakichś pięciu czy dziesięciu minutach znalazła nas jedna Miriada, która chciała coś omówić z matką. Klacze odeszły kawałek, a ja zostałem sam. Nie przeszkadzało mi to bynajmniej. Wiedziałem, że moja córka i jej matka mają przede mną swoje "kobiece tajemnice". Ktoś mógłby zdziwić się, iż tak łatwo akceptuję ten fakt. Tajemnice były jednak nieodłączną częścią składową osobowości klaczy mojego życia, więc dawno temu, decydując się na spędzenie go razem z Yatgaar, musiałem liczyć się z tym, że w naszym związku zawsze będzie istniało nieco miejsca dla drobnych niedomówień. Brak zaufania? Ja uważam wprost przeciwnie. Ufam Yatgaar na tyle, żeby wiedzieć, że powiedziałaby mi wszystko, gdyby od tego zależało czyjeś życie lub śmierć albo groziło to jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Z każdym dniem zbliżaliśmy się do jeziora Chirgis, zatem podłoże stawało się coraz twardsze, mniej urodzajne, a co za tym idzie, dookoła rosło niewiele drzew. Z łatwością zatem dostrzegłem w oddali sylwetkę jakiegoś konia, co też przerwało mi moje rozmyślania. Niestety wzrok już nie ten, zatem, aby go rozpoznać, musiałem się nieco przybliżyć. Po chwili jednak sylwetka ta przybrała znajomy kształt. Była to Mivana, córka Marabell... Na myśl o klaczy moje ciało przeszył lekko dreszcz. Nadal nie mogłem uwierzyć, że jej już z nami nie ma. Tak samo Mikada i wielu innych. Czy naprawdę wszystkich nas czeka takie zniknięcie? I zapomnienie? Jasne, "będziemy żyli w pamięci tych, którzy nas kochają", ale przecież oni też kiedyś umrą. I takie życie nie jest prawdziwym życiem. To tylko zwykła gadka, która ma pocieszyć starców i umierających, którzy nie są w stanie zaakceptować faktycznego stanu rzeczy, czyli że umrą i znikną na zawsze z tego świata, a za kilka lat nikt już o nich nie będzie pamiętał. Nie chciałem przeszkadzać klaczy, zatem nim zdążyła mnie zauważyć, postanowiłem się oddalić. Zanim jednak to zrobiłem, spostrzegłem, że do Mivany podszedł jakiś koń. W nim od razu rozpoznałem chyba najbardziej rozpoznawalną osobę w tym klanie, czyli jego władcę i mojego syna, Shiregt'a. Oba konie wdały się między sobą w dyskusję, a ja nie chciałem im przeszkadzać, więc już bez zatrzymywania się oddaliłem się.
~Wieczorem~
Gwiazdy migotały na jasnym niebie. Sprawiało to wrażenie, jakby było już lato, kiedy mrok rzadko kiedy ma okazję w pełni zapanować nad światem. Jednak mroźne powietrze przypominało, że nie ma jeszcze lata. Nie ma nawet wiosny. Ona dopiero zaczyna się rozwijać. Spuściłem głowę, nie chcąc wyjść na oszołoma, który staje pośrodku klanu i wgapia się w niebo, jakby właśnie coś mu się objawiło. Ruszyłem dalej. Mimo że nie byłem już władcą, nadal lubiłem spacerować wśród innych koni, a czasem nawet do niektórych zagadywać, choć teraz już zdarzało się to rzadziej. W klanie pojawiło się mnóstwo nowych, młodych pysków, a ja wielu z nich nie znałem. Większość koni, z powodu zimna panującego nadal nocą, skupiła się w jednym miejscu. Znajdowaliśmy się w miejscu  przypominającym "pół-polanę", gdyż z jednej strony rosło kilka drzew, ale podłoże w większości składało się z kamieni. Kiedy udało mi się przedrzeć przez tą zgraję, po drugiej stronie, właśnie pod linią niemrawych, niezbyt dobrze wyglądających drzewek spostrzegłem stojącą samotnie sylwetkę. To było dość dziwne, wybierać samotność w tak zimną noc, praktycznie na otwartej przestrzeni. Postanowiłem więc zbliżyć się do owego osobnika, aby upewnić się, czy czegoś nie potrzebuje. Kiedy podszedłem, okazało się, że jest to Mivana.
-Witaj-powiedziałem, zwracając na siebie tym samym uwagę klaczy. Mivana przywitała się ze mną. Na chwilę zapadła między nami cisza.
-Czy coś się stało?-spytała klacz. Zastanawiałem się, co powinienem powiedzieć, jak ująć to w słowa, aby dobrze to zabrzmiało. W końcu jednak musiałem jej coś odpowiedzieć.
-Nie, nic takiego. Zastanawiam się tylko, dlaczego w tak mroźną, nawet jak na tę porę roku noc, wolisz trzymać się na uboczu, zamiast z resztą klanu-powiedziałem w końcu.
<Mivana?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!