Wyhamowałem gwałtownie, wzniecając tumany śnieżnego pyłu. Nogi wrosły mi w ziemię. Wpatrywałem się z oszołomieniem w ciało Cherry. Rubinowa, świeża krew stapiała ze sobą skrzypiący puch i sierść siwki. Oczy nie zdążyły jeszcze zajść mgłą. Leżała z porozrzucanymi kończynami i wywalonym językiem; umierała w cierpieniu. Śmierć przyoblekła staruszkę w dziwną, odpychającą aurę. Nigdy nie znałem jej dobrze, a mimo to uśpiona na wieki klacz siała w moim sercu smutek i niepokój.
Musiałem w końcu zaczerpnąć powietrza. Ta życiowa, prozaiczna czynność przywróciła mi jasność umysłu. Jak?! Dlaczego?! Co?!... - zacisnąłem zęby na poły z wściekłości, na poły z żałości. Ślady są bardzo świeże. Odruchowo rozejrzałem się na prawo i lewo, mając ułudną nadzieję na rychłe pojawienie się przede mną winowajcy, i zatrzymałem wzrok na gęstwinie krzaków, wytężając go do bólu. Znów drgnąłem niczym oparzony. Tak, tam coś jest... - zdążyłem jedynie pomyśleć, gdy wyskoczyła z nich z okropnym krzykiem Khairtai. Przed oczami przewinęła mi się jej przerażona mina, rozwiana, splamiona krwią grzywa i krople cieczy lecące w moją stronę. Parę upadło na moją klatkę piersiową. Klacz gnała już bez opamiętania brzegiem Uws, jakby ją sam szatan z widłami gonił.
— Stój! - zebrałem wszystkie nerwy do kupy i uczyniłem z nich siłę napędową, która pozwoliła mi wreszcie oderwać kopyta od ziemi. Mój szalony pościg za nią nie trwał zbyt długo. Nawet początkowa odległość między nami nie była w stanie zrekompensować różnicy umiejętności. Zagrodziłem jej drogę, ale Khairtai najwyraźniej nie miała w planach dać się złapać. W dziwnej furii próbowała mnie ominąć wszelkimi możliwymi sposobami. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, krążąc wokół siebie i unikając ciosów przeciwnika. Miała świadomość przegranej w tej walce, znałem ją dostatecznie dobrze, by to wiedzieć.
Niespodziewanie w całą akcję włączył się Boroo i to przeważyło. Klacz leżała bezbronna w śniegu, wpatrując się we mnie załzawionymi, płonącymi złością, szeroko otwartymi oczami, lecz pod nią błyskały strach, desperacja i beznadzieja jednocześnie. Dopiero teraz po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że stoję nad zabójcą Cherry, w którym z trudem tylko rozpoznawałem dawną bliską przyjaciółkę z dzieciństwa. Kim jesteś? Dyszałem ciężko. Nie mieściło mi się to w głowie. Patrzyłem i patrzyłem wciąż na Khairtai. Wreszcie pokręciłem łbem i wyrzekłem jedyne, co byłem w stanie:
— Idziemy do klanu.
Czy wciąż będzie się opierać? - zadałem sobie w myślach pytanie.
<Khairtai? Szału nie ma, ale czarną rozpaczą też tego nie nazwę>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!