Stawianie eleganckich kroków w wysokim śniegu, choć z boku wygląda zapewne nadzwyczaj efektownie, kiedy przed tobą rozpościera się kaskada małych diamencików, skrząca się w słońcu, jest czynnością dość męczącą, a jedzenie otulone białym puchem, chowało się skrzętnie we wszystkich zakamarkach. Z tego powodu, odrzucając swoje zwyczaje, odstawiłam grację na bok, skupiając się jedynie na odnalezieniu jakichś okrawków trawy i kory. W zamyśleniu spoglądałam przed siebie. Świat wydawał się podzielać moją niemą gorycz, pustkę rozdzierającą od środka, uczucia wprowadzające chaos i niszczące rytm dnia, jednocześnie dające dziwny spokój, kierując umysł w jedną stronę - rodziny, która została mi brutalnie wyrwana. Obwiniałam się za to, że nie spędziłam ostatnich dni wraz z ojcem, wspominając matkę, której śmierć oddzieliła mnie od wszystkich. Teraz nikt już nie chciał mnie znać, nawet ja. Wciągnęłam głęboko powietrze. Przenikające zimno, niekiedy tak przyjemnie chłodzące, tym razem zakuło moje nozdrza. Prychnęłam lekko. Przynajmniej żyłam. Nie chciałam tak się marnieć, na wzór swego ojca. Zawsze czułam się powołana do wielkich rzeczy, lecz teraz zaczynałam w to wszystko wątpić. Jak miałabym cokolwiek zrobić, skoro przez całe życie nie potrafię się pozbierać, a fala mniejszych i większych strat coraz bardziej napierała?
Oddalałam się coraz bardziej od stada. Nie zamierzałam ponownie próbować ucieczki, jak to zrobiłam po śmierci pierwszego z rodziców. Potrzebowałam odrobiny samotności, aby pozbierać myśli. A może właśnie potrzebowałam kogoś, kto ułożyłby mnie na nowo? Moje rozmyślania przerwał źrebak, który, zupełnie jak ja, włóczył się w ciszy po okolicy. Zmierzyłam wzrokiem przerażoną kulkę, która wielkimi, ciemnymi oczami wpatrywała się we mnie, pytając o wskazówki. Ruchem głowy nakazałam mu podejść bliżej. Jego niepewne ruchy przywodziły na myśl zagubionego, bezbronnego malucha oddalonego od rodzicielki.
- Ktoś ty - spytałam, patrząc na niego z góry.
- Lumino - odparł, nie bez nutki pewności siebie. Dziwny malec, jakby nie mógł się zdecydować, czy znalazł się tu przypadkiem, czy z własnej woli.
- A więc Lumino - schyliłam się do niego - Skąd się tu wziąłeś? To są tereny Klanu Mroźnej Duszy, a ty nie wydajesz mi się jego członkiem.
- Naprawdę? Przybyłem tu z matką, ale ona... Właśnie - rozejrzał są, jakby za chwilę miał ją ujrzeć, wychodzącą zza nagich pni - Zasnęliśmy niedaleko jakichś koni, ale kiedy się obudziłem, jej już nie było - uzupełnił, widząc mój żądny wyjaśnień wzrok - Chciałem jej poszukać.
- Młody, trzeba było zejść do tych koni - prychnęła z dezaprobatą - Choć za mną.
- Dlaczego?
- Bo zaprowadzę cię do tymczasowego domu - mruknęłam - Chyba, że chcesz tu zginąć.
- Nie nie - zaprzeczył młodzik, kłusem podążając za mną.
~*~
Wróciłam do bazy, w głowie wciąż widząc obraz martwą klacz, odpowiadającej rysopisowi matki Lumina. Widok ciał już nie bardzo mnie ruszał, jednak, widząc tą siwkę poczułam nagłą chęć pomocy młodzikowi. Stracił rodzinę, zupełnie jak ja. A i z charakteru wydawał się pod pewnymi względami podobny. Ale jak ja miałabym go wesprzeć? Nie miałam do tego warunków, zupełnie, a i na źrebakach nie znałam się wcale. Po co byłby mi jakiś maluch, który będzie zabierał mi cenne dni życia i zwracał się do mnie per Mamo? Byłam na to zdecydowanie za młoda.
- Znalazłam ją. Nie żyje - podałam krótki, aczkolwiek treściwy raport, kiedy to już zbliżyłam się do karusa pod chwilową wodzą władcy.
- J-jak to? - zająkną się ogierek.
- Nie jestem medykiem, ale wydaje mi się, że była na coś chora. Nie zauważyłeś żadnych dolegliwości, na nic się nie skarżyła? - moje pytania były chyba dość okrutne, ale każda informacja jest w cenie.
- Nie... Nic nigdy nie mówiła.
- Widocznie nie chciała ci robić przykrości - powiedziałam. Młodzik wzbudzał sympatię, ale niech wie, jak wygląda życie.
- Ale ty już nie - zauważył z przekąsem. Mimo to, widać było, że jest wstrząśnięty tą sytuacją.
- Ja już nie - przytaknęłam.
Nastała chwila ciszy - wszyscy troje zastanawialiśmy się nad losem karuska. Źrebie bez opieki nie przetrwa długo, trzeba było mu znaleźć rodzinę. Tylko czy ktokolwiek w klanie będzie go przyjąć pod skrzydła? To mało możliwe, biedak będzie dorastał samotnie. Chyba, że...
- Będę musiał poszukać mu nowej matki - westchną Shiregt, patrząc ze współczuciem na malucha.
- Nie ma takiej potrzeby - uśmiechnęłam się lekko, jednocześnie przeklinając się w duchu za wyrywność - Mały, idziesz ze mną?
<Lumino? Miv nie ogarnia samej siebie, obyś ty robił to lepiej>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!