Uśmiechnąłem się niepewnie w stronę nowo poznanej towarzyszki. Klacz przedstawiła mi się, po czym zdecydowaliśmy się udać na małą wędrówkę dookoła wielkiego jeziora, a także zwiedzić skrawek pobliskiego lasu. Zimny wiatr zdawał się otulać wielkie limby witające nas szumem liści. Widoki zarówno w pobliżu jeziora, jak i w samym lesie okazały się wyjątkowo piękne, choć nie różniły się bardzo od terenów, na których przyszło mi chwilowo zamieszkać jeszcze wczoraj. Muszę jednak przyznać, że twarde podłoże kłóci się poniekąd z moimi preferencjami. O wiele lepiej byłoby nurzać kopyta galopując w drobnym piasku. Rad za to byłem bardzo z faktu, że było dziś dość wietrznie. Minusem była jednak temperatura powietrza panująca na tych terenach. Zdecydowanie za zimno, choć zdążyłem i do tego się ostatnio przyzwyczaić. Cóż, szczerze mówiąc piękne widoki nie posiadały dla mnie nigdy żadnej wartości. Tak, tak, nocne niebo, granatowe tonie jeziora, biały puch lecący z nieba... Cieszyło mnie to bardzo, że będę miał gdzie pływać kiedy tylko stopnieje lód. Cieszył mnie mięciutki śnieg, ale tylko dlatego, że zakrywał z powodzeniem twardą glebę. A nocne niebo pozwalało wyciszyć się i powspominać stare lata. Wszystko musi mieć jakieś zastosowanie, a sądzę, że nijakim zastosowaniem jest cieszenie oka. No więc, co dokładnie myślałem przechadzając się po terenach? Zimno, ale - z tego co mówiła mi Khairtai - jeszcze będzie gorąco. Da się tu z pewnością przetrwać, patrząc na zielone lasy pokryte wszelaką roślinnością, od pospolitych traw i ziół, aż po krzewy z zimowymi owocami. Cóż, zdaje mi się, że nie kręci się tu z kolei za dużo towarzystwa. A może to i lepiej? W każdym razie zadowalało mnie także ono. Tak długo nie miałem obok siebie kogoś, z kim mógłbym pogadać, nie mówiąc już o nieznanych koniach. Na pustyni moje dawne stado naprawdę rzadko trafiało na inny klan, czy też pojedynczych końskich wędrowców. Tereny nie okazały się jakoś bardzo różnorodne, a przynajmniej te w pobliżu jeziora. Uznawałem je za centrum tych okolic, było wielkie i charakterystyczne więc idealnie nadawało się na swego rodzaju serce tych terenów. Wokół tylko lasy, zagajniki, bory lub skupiska kilku drzewek na pagórku. One zaś były nieodłącznym elementem tego kraju, a przynajmniej tej części. Niższe lub wyższe górki porastały w znacznej większości zwyczajne trawy, wyższe zdobiło już przy szczycie kamienne podłoże. W niektórych z wyżej położonych punktów można było dostrzec w oddali zarysy ogromnych gór przysłoniętych mgłą. Cały czas wydawało mi się, że chodzimy w kółko lub wcale nie oddalamy się od jeziora, jednak prawda okazała się inna. Odeszliśmy od wody i to dość daleko, myliły mnie powtarzalne lasy poprzedzielane kilkoma łysymi pagórkami, które potrafiły być do siebie łudząco podobne pod każdym względem. Nie sposób się tutaj nie zgubić! Jednak Khairtai wiedziała doskonale co robi, bowiem zdecydowanie obierała różne kierunki i nie bałem się, że zgubimy się wśród ogromu. Morza traw zalewały miejsce, w którym moja towarzyszka stanęła nagle w miejscu. Nie wiedząc, co dokładnie robi, zdecydowałem się naśladować ją. Nic nie mówiła, ani nie patrzyła na mnie. Jej wzrok wędrował raczej po kolejnych pagórkach, nie zatrzymując się na dłużej na ani jednym. Dopiero kiedy jej milczenie zaczęło trwać już dłuższą chwilę, zdecydowałem się zapytać.
- Khairtai? Właściwie to...co robimy? - wyszczerzyłem się niepewnie, przyglądając się nadal klaczy. Ta odwróciła powoli łeb w moją stronę spokojnym ruchem. Oczy jej oderwały się w końcu od krajobrazu, a przeszły teraz na mnie. Zastanawiała się widocznie moment, co mi na to odpowiedzieć, bo nadal panowała cisza.
- Nic takiego. - odparła Khairtai machając lekko głową na boki - Zastanawiam się tylko, czy jest sens iść dalej, kiedy to wszystko wygląda identycznie, a rozciąga się na po prostu ogromnym terenie.
- Sam z chęcią wróciłbym do tego jeziora, gdzie spotkałem Shiregt'a. Możesz mnie tam zaprowadzić? - nie czekając na odpowiedź, skierowałem swoje kroki z stronę przeciwną, skąd przyszliśmy aż tu. Jednak pozwoliłem doświadczonej przewodniczce iść przodem, po pierwsze sam bym się zgubił, po drugie była starszą ode mnie klaczą, a ja nie chciałem wypaść jak cham. Droga powrotna zdawała się mijać jakoś łatwiej, sprawniej. Kojarzyłem niektóre z charakterystycznych punktów, jak choćby odznaczające się na tle innych rośliny, obok których przechodziliśmy przedtem. Starałem się zwracać uwagę na takie niby to mało znaczące szczegóły, aby kiedyś móc bez ryzyka zgubienia się chodzić tu sam na poranne wędrówki. Jednym z charakterystycznych drzew było bardzo wysokie, spalone mocno od góry, niemalże do połowy odłamane i okopcone czernią prawie do poziomu naszych głów. Musiał trafić w nie piorun podczas burzy. Solidne drzewo nie spłonęło jednak całkowicie i stało się swego rodzaju drogowskazem. W końcu po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do tego samego miejsca, w którym znalazłem się dzisiaj rano. Aktualnie południe już schylało się ku wieczorowi, więc zająłem Khairtai właściwie cały dzień. Postanowiłem w takim razie pożegnać klacz i nie zawracać jej już dzisiaj sobą głowy. Po drodze dowiedziałem się, że pobliski zagajnik to miejsce naszego wypoczynku, jedzenia i spotkań, dlatego tam też udałem się, aby być może poznać kogoś nowego. Nie musiałem czekać długo zanim na drogę napatoczył mi się jakiś koń. A dokładnie bułana klacz. Szła dość dziwnym krokiem, jakby chwiejnym, patrząc co chwila na boki i chichocząc. Może i było to niewyjaśnione i dziwne, ale całkiem spodobało mi się to nietypowe zachowanie. Ruszyłem więc kłusem w jej stronę i spojrzałem na klacz. Zapatrzona na bok, zatrzymała się dopiero kiedy rąbnęła głową prosto we mnie. Odwróciłem pysk z wyrazem udawanej boleści, po czym zaśmiałem się cicho.
- Hej, jak się masz? - zagadałem pogodnie - A tak w ogóle, jestem Hypnos, a ty?
<Mivana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!