Mijały dni od czasu kiedy zostałem ciężko ranny w potyczce z wilkami.
Całe szczęście, że Kasja w porę zareagowała i zaprowadziła mnie do
medyczki. Mondream siedziała przy mnie właściwie cały czas, wykazywała
się niemałą pomocnością. Każdego dnia gdy byłem jeszcze bardzo słaby,
pomagała mi wstać, abym mógł przejść się do jeziora zaczerpnąć nieco
wody. Nierzadko zdarzało się, że przyniosła mi również jakieś owoce,
które były dobrym i koniecznym w chorobie źródłem witamin. Jej
obowiązkiem było też codzienne przemywanie moich ran, kładzenia na nie
okładów zamoczonych w różnych zielarskich naparach i podawanie mi leków,
abym szybciej wyzdrowiał. Widać było, że naprawdę mnie polubiła,
chociaż wydawałoby się, że ja nie czuję nic prócz wdzięczności za
opiekę. Cóż... Inna sprawa, jeżeli chodzi o Kasję. Ta, dużo ode mnie
starsza i tym samym bardziej doświadczona, wydawała mi się najpierw
całkiem odmienna od wszystkich koni, które poznałem w trakcie mojego
krótkiego jeszcze życia. Czy było to dobre, czy też złe, sam nie miałem
pojęcia, ale sama ironia bijąca z tej drobnej postaci raziła mnie niczym
prąd, a przyciągała jak magnes. Kasja odwiedzała mnie tak często, jak
często wspominała że to jej obowiązek. Innymi słowy codziennie. Słowa te
budziły we mnie z początku oziębłość i pewien rodzaj zdenerwowania,
jednak z czasem zacząłem śmiać się z nich, a jeszcze później całkiem
odwracać kota ogonem i dogryzać pogodnej klaczy. Myślę, że właśnie to
zbudowało nasze relacje do takiego stopnia, że staliśmy się
przyjaciółmi. Mój stan szybko ulegał poprawie mimo tego, że początkowo
bliski byłem przedwczesnej śmierci. Medyczka jednak otaczała mnie tak
dobrą opieką, że bez jej pomocy śmiałbym wątpić w mój szybki powrót do
pełnej sprawności. Mondream wydawała mi się z początku cicha i
nieśmiała, długi okres czasu skrępowana wyraźnie nowym towarzystwem. Z
czasem jednak zamieniła ze mną kilka słów, głównie pytała o zdrowie i
samopoczucie. Dopiero niedawno pierwszy raz zagadała mnie na nieco
dłużej, tym razem próbując dowiedzieć się czegoś o mnie. Nie byłem skory
do odpowiedzi, bowiem temat był zdecydowanie nietrafiony. Widząc jednak
lekki zawód w oczach klaczy, zmieniłem po prostu temat, ciągnąć nadal
rozmowę. Mondream wywołała jednak na mnie wrażenie po prostu dobrego
medyka i miłej postaci. I tak właśnie dostrzegam ją do dziś. Ignoruję
więc wszelkie uszczypliwe intrygi ze strony Kasji, w których nawiązuje
ona przy mnie i Mon do związków, miłości i tak dalej. Dzisiejszy dzień
zapowiadał się jak każdy inny. Czułem się już w miarę dobrze, ale
powinienem zostać jeszcze w pobliżu medyka, a przynajmniej tak uważa
śnieżnobiała klacz. Leżałem więc na polanie, nudząc się już nieco i
tęskniąc mocno za swoją pracą. Może nie za samym odbieraniem życia
wrogom, lecz za pchaniem się we wszystko, co niebezpieczne, zabójcze,
krwawe. Taki już byłem i mogłem tłumaczyć to innym na różne sposoby, za
każdym razem kłamiąc. Moja pasja do niebezpieczeństwa wydawała się
głupia nawet mi, ale potrzebowałem tego. Widocznie do tego zostałem
stworzony. Wtem z zamyśleń wyrwało mnie dzienne powitanie.
-Nie należałeś się już wystarczająco, leniu? Już dochodzi południe, a nasi odwieczni wrogowie nadal czekają na egzekucję.
Nie musiałem nawet odwracać się, aby wiedzieć z czyich ust padają jakże
śmiałe słowa. Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, zaraz dostałem
lekko kopytem w kręgosłup. Westchnąłem tylko i odrzekłem:
-I jeszcze kopie leżącego...-wstałem pospiesznie z udawanym oburzeniem-A
ty, Kasjo? Tyle rang stoi przed twym dumnym obliczem, krzycząc abyś
zajęła się czymś ważnym, a ty wolisz odwiedzać byle rannego na
chorobowym? Kto mi wyszpieguje wrogów pod nóż?
Zaśmiałem się pogodnie, mówiąc nadal z przekąsem i próbowałem trafić w nią lekko pyskiem. Ta odskoczyła jednak szybko.
-E-e-e, podrywaj sobie Mondream, nie ze mną takie numery. - popatrzyła
na mnie z pogardą, ale zaraz przybrała znów złośliwego wyrazu -Tak się
składa, że odwiedzenie cię to dziś mój ostatni z obowiązków, który i tak
miałam odłożyć na jutro. Ze wszystkim uwinęłam się do południa.
Popatrzyła triumfalnie na mnie, po czym sama się lekko zaśmiała.
Odwzajemniłem tylko uśmiech i popadłem znów w chwilowe zamyślenie.
Czułem się już dobrze, a nawet zdolny do pracy. Po prostu nie mogłem
usiedzieć dłużej w miejscu, przysparzając tylko pracy Mondream. Udałem
się więc do niej, aby spytać kiedy mógłbym powoli wracać do pełnienia
swojej roli w Klanie i przy okazji do nieco szerszego życia
towarzyskiego. Klacz stała na drugiej stronie polany, przypatrując się
mi i Kasji. Gdy zauważyła, że kieruję się w jej stronę, uciekła wzrokiem
nieco speszona. Uśmiechnąłem się tylko lekko i pewnym krokiem
podszedłem. Tym razem podniosła głowę, poniekąd udając zdziwienie
ujrzeniem mojej osoby.
-Witaj, Mondream. Jak ci mija poranek?
Przywitałem się tymi słowami. Odpowiedź uzyskałem niemal natychmiast.
-Cześć, Hypnosie. Emm...całkiem nieźle, a tobie?
Odrzekła przyglądając się raz mojej ranie, a raz śniegowi, po którym stąpaliśmy.
-Słuchaj, mógłbym może już wrócić do wykonywania swoich obowiązków? Zaczyna mi tego brakować, a czuję się już świetnie.
Przedstawiłem sprawę jasno, nie chcąc zabierać czasu sobie ani jej.
Medyczka zamyśliła się na moment, odwracając ode mnie swą uwagę. Później
spojrzała na mnie, analizując zapewne mój stan. Krwi dawno mi przybyło,
nie wyglądałem niewyraźnie, dawna siła powróciła. Rana goiła się także
prawidłowo, chociaż bardzo wolno i niepokoiło to nas obydwu. Wiem, że
muszę teraz uważać, aby rana nie otworzyła się na nowo. Gdyby wdało mi
się tam zakażenie, prawdopodobnie długo bym nie pożył. W końcu klacz
wzięła wdech, jeszcze moment pomyślała i odparła:
-Hmm... No dobrze. Ale musisz na siebie uważać, jeszcze niedawno prawie
się wykrwawiłeś. Nowa krew pewnie nie zdążyła jeszcze zapełnić
całkowicie braków i sam wiesz, że gdybyś znów uległ poważnemu
wypadkowi...
Patrzyła na mnie z powagą i pewnym strachem w oczach. Słuchałem jej
słów, przyznając jej w duchu rację, ale nie wytrzymałbym dalszego
leżenia w bezczynności.
-Będę uważał. Obiecuję.
Uśmiechnąłem się lekko i pożegnałem medyczkę, kierując się w stronę
Kasji. Ta przyglądała się z dużej odległości całej naszej rozmowie z
Mondream. Stała patrząc na mnie spode łba, jednak z lekkim uśmiechem
politowania.
-Dobrze patrzeć na młodą miłość w Klanie.
Doskonale wiedziała, co denerwuje mnie najbardziej, a nawet nadużywała tego świadomie. Prawdziwa przyjaźń.
-Pozwoliła mi już wrócić do pracy i wieść dalej samotne, niezmącone niczym oprócz twojej obecności, życie.
-Coś ty powiedział?
Oburzyła się moim zuchwalstwem. Ja tylko zaśmiałem się cicho i ciągnąłem dalej:
-Co więc powiesz na wspólną pracę? Potowarzyszę ci w odnalezieniu
poszukiwanych wrogów, a potem spokojnie oddam się swojej uroczej
pracy... - wziąłem ze śniegu nóż, który towarzyszył mi od kiedy leżałem
ranny - Chyba, że nie masz nastroju na przelewanie cudzej krwi. W takim
przypadku mogę zaprosić cię chociażby na przechadzkę w Gerel uul. Może
to kawałek stąd, ale przynajmniej bogato tam w roślinność. Czego tu
brakuje. No, nie licząc trawy. To co?
Spojrzałem pytająco na Kasję.
<Kasja?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!