Strony

1.12.2018

Od Vayoli do Mint "Eksperymenty"

Na szczęście sprawa ze Spear'em poszła już w miarę sprawnie i nikt nas nie nakrył. Udało mi się go przekonać do swojej idei, choć byłam niesamowicie zdenerwowana faktem, że jak na razie tylko on jeden dołączył do mojej frakcji. Jak na razie został zwykłym członkiem, bo wolałam nie dawać mu jeszcze żadnego stanowiska. Z naszego spotkania wróciliśmy osobno, aby nikt nas nie zauważył. A jeśli tak by się stało, przekazałam ogierowi, jak ma się wytłumaczyć. W gruncie rzeczy chciałam, aby powiedział coś podobnego co ja Mint, ponieważ brzmiało to w miarę wiarygodnie. Na szczęście po drodze żaden koń mnie nie zauważył. Kiedy wróciłam, zdecydowałam się udać choć na chwilę na spoczynek.
~Następnego dnia~
Pasłam się akurat z dala od naszego stada, dzięki czemu miałam masę soczyście zielonej trawy tylko dla siebie. Chociaż i tak latem nie ma na co narzekać, bo jedzenia jest pod dostatkiem. Wtem usłyszałam, że ktoś się do mnie zbliża. Podniosłam głowę i odwróciłam się, po czym ujrzałam Mint. Przywitałyśmy się, a potem ja powiedziałam coś o pogodzie, żeby między nami nie zapanowała niezręczna cisza.
-A tak właściwie, to co cię tu sprowadza?-zapytałam, kiedy już przedyskutowałyśmy nudny pogodowy temat i razem uznałyśmy, że w Mongolii lato potrafi być piękne, ale jednocześnie paskudne.
-Chciałam trochę pobyć z dala od wszystkich i pomyśleć nad tym i owym-odparła po chwili towarzysząca mi klacz.
-Czyli sprowadziły nas tutaj właściwie te same powody-odparłam z uśmiechem. Nim Mint zdołała cokolwiek odpowiedzieć, nasz spokój został nagle zakłócony i to nie przez byle kogo, tylko przez najpaskudniejsze istoty chodzące po tej ziemi, "władców świata", czyli ludzi. Pojawili się oni zupełnie bez uprzedzenia, jakby znikąd, wraz z innymi końmi, na których grzbietach siedzieli. Dla mnie to od zawsze był szczyt szczytów bezczelności. Jak można używać koni do walki z ich własnym gatunkiem? Albo do transportowania ludzi przez lasy, stepy i pustynie? Każdy koń lubi te miejsca, bo kojarzą mu się z wolnością. Właśnie, z WOLNOŚCIĄ, a nie z niewolnictwem, do którego ludzie zwykli nas zmuszać. Może dla odmiany to oni nas trochę powożą? I to tam, gdzie my chcemy, a nie oni-pomyślałam. Na początku ja i Mint byłyśmy zaskoczone, ale po chwili niemal jednocześnie odwróciłyśmy się, aby uciec. Nagle poczułam na swojej szyi sznur, który zacisnął się wokół niej, uniemożliwiając mi ucieczkę. Co prawda najpierw i tak próbowałam dalej uciekać, a kiedy to nie podziałało, odwróciłam się, gotowa do walki, nawet krwawej. Chciałam kopać, gryźć, robić wszystko, aby się uwolnić, ale ludzie zdołali mnie otoczyć i zarzucić na moją szyję więcej pętli. Przez to, kiedy biegłam w stronę jednego z nich, lina trzymana przez innego naciągała się i mi to uniemożliwiała. I tak za każdym razem. Musiałam szybko coś wymyślić, ale w mojej głowie nie pojawiało się żadne dobre wyjście z tej sytuacji. Po chwili odwróciłam głowę i zauważyłam, że Mint także nie udało się uciec. Klacz zaczęła głośno rżeć, a wtedy dotarło do mnie, że przecież nieopodal znajduje się nasze stado. Dołączyłam więc do niej, czując przy tym nowy napływ sił, ale nic to nie dało. Nikt nie przybył nam na ratunek. Zapewne nie zostałyśmy usłyszane. Walka i krzyki osłabiły nas obie na tyle, że nie miałyśmy już dłużej czasu walczyć. Musiałyśmy się poddać i iść z naszymi porywaczami. Droga była naprawdę długa, toteż kiedy tylko któraś z nas poczuła się choć odrobinę wypoczęta, zaczynała od nowa walkę, ale i tak na nic się to nie zdało. W międzyczasie rozglądałam się, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, aby potem potrafić wrócić do klanu. Po jakimś czasie dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdowało się wiele budynków, jednak nie zdążyłam im się dokładniej przyjrzeć, gdyż wkrótce zamknięto mnie i Mint w jednym z nich w jakichś dziwnych, małych pomieszczeniach wypełnionych słomą. Najgorsze było jednak to, że chociaż ja i Mint byłyśmy obok siebie, nie mogłyśmy się zobaczyć. Od razu zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak możemy stąd uciec.
-Stąd nie da się uciec. To nie jest możliwe-usłyszałam nagle jakiś głos. Jak się po chwili okazało, miałam także sąsiada po drugiej stronie. Sądząc po jego głosie, był to jakiś ogier.
-Skąd wiesz?-spytałam, przybliżając się do przeciwległej ściany. Mint zapewne nadstawiła uszu, aby wszystko dokładnie usłyszeć.
-Bo wiele razy próbowałem. Trafiłem tutaj za młodu, ale nigdy nie udało mi się stąd uwolnić-odparł mój rozmówca.
-Jesteś tutaj sam?-zapytałam, dziwiąc się, że nie ma tutaj więcej koni.
-Co jakiś czas trafiają tu nowe konie, ale szybko odchodzą-wyjaśnił ogier.
-Odchodzą? Dokąd?-zapytałam, jednocześnie zaciekawiona, ale głównie zaniepokojona tonem głosu, jakim mój rozmówca wypowiedział to zdanie.
-Po prostu umierają. Ludzie prowadzą tutaj na nich przeróżne naprawdę paskudne eksperymenty-odparł koń.
-Ale powiedziałeś, że trafiłeś tutaj "za młodu". Czyli jesteś tutaj dłuższy czas? Jak więc udało ci się przeżyć, skoro twierdzisz, że innym się tak nie poszczęściło?-zadałam kolejnych kilka pytań. Chciałam wyciągnąć z ogiera jak najwięcej przydatnych w ucieczce informacji.
-Trafiłem tutaj jakieś dziesięć lat temu, a może i więcej. Nie pamiętam dokładnie, bo po jakimś czasie czas przestał mieć dla mnie znaczenie. Mniej więcej wtedy, kiedy zrozumiałem, że naprawdę nie uda mi się stąd uciec. W każdym razie, wtedy jeszcze ich eksperymenty nie były dla nas, koni, a także dla innych zwierząt, tak bardzo niebezpieczne. Po jakimś czasie wszczepili mi jakąś dziwną substancję. Mówili przy tym, że muszą zaniechać innych eksperymentów, bo źle to wpłynie na wyniki. Od tego czasu na mnie już nic więcej nie sprawdzają, tylko mnie...badają-wyjaśnił mi koń.
-A co ci wszczepili?-zdziwiłam się ponownie, jednak głównie znowu zaniepokoiłam.
-Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko, że po tym czasem mogę nawet nie jeść i nie spać przez tydzień i czuję się tak samo dobrze, jakbym właśnie najadł się świeżej trawy i porządnie wyspał. Może to tylko przyzwyczajenie stąd, bo czasem, kiedy chciałem uciec albo gdy później pragnąłem choć popatrzeć z daleka na step, mogłem nie jeść dzień czy dwa, a wtedy oni wypuszczali mnie na łąkę. A ponadto kiedy nie można w pełni cieszyć się wolnością, tylko żyje się na łasce ludzi, można nawet zapomnieć, co to znaczy zmęczenie, bo tutaj życie ogranicza się jedynie do eksperymentów, badań i ewentualnych wycieczek na ich łąkę-odparł ogier.
-Łąkę? A więc można tam trafić i jest jakiś sposób, aby z niej uciec?-zapytałam, licząc na to, że uda mi się wymyślić jakiś plan.
-Kiedyś był, ale, jak się okazało, nieskuteczny. Ale teraz nie ma nawet o czym marzyć. Jest ogrodzona z każdej strony, a co kawałek pilnuje jej jakiś człowiek.
-Nieźle to sobie wykombinowali-odparłam po chwili namysłu.-Jak masz właściwie na imię?-dodałam.
-Kiedy byłem jeszcze wolnym koniem, zwali mnie Assaran. Tutaj zaś mówią na mnie "obiekt 1" lub Eldir-odparł koń. Już chciałam przedstawić mu siebie i Mint, ale mi przerwał:
-Nie kłopocz się z podawaniem mi swojego imienia i swojej towarzyszki. Za dużo już ich tutaj poznałem, a wy pewnie i tak długo nie pożyjecie.
-Możesz się jeszcze zdziwić-odparłam, po czym odeszłam, aby spytać się Mint, co dokładnie usłyszała, podzielić się z nią przemyśleniami i przedyskutować wszystko.
~Następnego dnia~
Z samego rana wyprowadzono nas razem na łąkę, która faktycznie wyglądała dość...dziwacznie. Dookoła wznosił się wysoki, na oko dwumetrowy płot, a jeśli gdzieś znajdowała się jakaś mała dziura, widać było przez nią kręcących się w pobliżu ludzi. Assaran alias Eldir nie towarzyszył nam. Kiedy jednak przyszli po nas ludzie, jego już nie było. Ciekawiło mnie, gdzie jest i co robi, ale bardziej jeszcze interesowałam się tym, gdzie ja powinnam być. Na pewno nie tutaj. Razem z Mint uznałyśmy, że najlepiej będzie na razie wykonywać rozkazy ludzi, o ile będą one dla nas wykonalne i względnie bezpieczne. W ten sposób uda nam się poznać ich zwyczaje, słabości, a także uśpić czujność. Pojadłyśmy nieco trawy. Popołudniu zostałyśmy z powrotem zaprowadzone do naszych więzień. Assarana nadal nie było.
-Ciężko będzie się stąd wyrwać-powiedziała Mint.
-Fakt. Wszystko tutaj jest sprawdzane, pilnowane...ale musi istnieć jakiś sposób-odparłam.
-Tylko że jak dotąd nikomu się nie udało-powiedziała klacz.
-Nie należy bezkrytycznie wierzyć koniowi, którego za dobrze się nie zna-odparłam.
-A po co tamten ogier miałby kłamać?
-Nie wiem. Ale mimo wszystko nie możemy się poddać. Musimy spróbować-powiedziałam. Po około godzinie ludzie przyprowadzili Assarana.
-Teraz zajmijmy się obiektem numer 856 i 857-odezwał się jeden z nich. 865? 8657? Nie ma co, przewinęło się przez to miejsce naprawdę wiele koni-pomyślałam. Nim zdążyłam się zorientować, ludzie wsunęli do mojej "celi" metalowy kij zakończony strzykawką, którą mi wbili, nim zdążyłam zareagować. W ten sposób coś mi wstrzyknęli, a ja nie miałam pojęcia co. Czułam jedynie, jak coś zimnego rozchodzi się po moich żyłach. Byłam przerażona, ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać. Kiedy ludzie zniknęli, od razu zapytałam Mint, czy jej też coś wstrzyknęli.
-Tak-odparła klacz.
-Co to takiego?-zapytałam.
-Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nic złego-powiedziała Mint. Ja nawet nie miałam takich nadziei, ale postanowiłam nie dołować klaczy. Assaran także nie wiedział, co takiego mogli nam wstrzyknąć.
~Następnego dnia~
Nie spałam całą noc, ale rano i tak byłam wypoczęta. Kiedy zjawili się ludzie, zaczęli ze sobą głośno rozmawiać.
-Obiektowi 856 daliśmy E15, a 857 doostał nobis 17-powiedziała jedna z kobiet do towarzyszącego jej mężczyzny.
-Jak wyniki?-zapytał.
-Dziś dopiero w nocy towarzyszyć będzie im ktoś, kto to sprawdzi, bo wczoraj nikt nie był w stanie tego zrobić-odparła kobieta.
-Myślę, że to nie ma sensu. Nobis 17 możecie testować, ale przecież o E15 wiemy już dość wiele. Zamiast tego sprawdźcie Portero i Kordę. Możecie nawet dać to 856 razem-powiedział mężczyzna.
-Właściwie to nie mają w sobie niczego, co w połączeniu ze składnikiem drugiej z substancji dałoby jakiś niepożądany efekt, więc...dziś E15 powinno przestać działać, więc wieczorem podamy 856 te mikstury-odparła kobieta.
-Cieszę się. Teraz trzeba tu przysłać kogoś, kto je nakarmi. I weźmie Eldira na badania-powiedział mężczyzna. Po chwili ludzie wyszli.
-Rozumiesz, o czym oni mówili?-zapytała Mint.
-Nie, chociaż bardzo bym chciała-odparłam.
-Może ten cały Assaran będzie wiedział?-zapytała klacz.
-Wątpię w to, ale mogę spytać-powiedziałam. Ogier jednak powiedział mi to, co już wiem, czyli że po prostu na nas eksperymentują.
-Nie wygląda to za ciekawie-powiedziała Mint. W tej samej chwili wrócili ludzie, którzy ponownie zaprowadzili nas na tę ogrodzoną łąkę.
-Musimy coś zrobić-powiedziałam.
-Może spróbujemy uciec im, kiedy będą nas prowadzić?-zapytała klacz.
-Jest ich za dużo. I mają broń-odparłam. W tej samej chwili ludzie wrócili i zarzucili mi na szyję kilka pętli. Zaczęli mnie prowadzić w stronę naszego więzienia, ale Mint zostawili. Zauważyłam to po chwili i mocno się zaniepokoiłam. Przystanęłam, ale mocne pociągnięcie dało mi znać, że mam z nimi dalej iść. Cóż miałam robić? Pozwoliłam się zaprowadzić z powrotem do swojego więzienia. Spędziłam tam większość dnia, nudząc się niemiłosiernie. Przynajmniej mogłam pomyśleć nad planem ucieczki, ale nic nie udało mi się wymyślić. Wieczorem ludzie przyprowadzili Mint, a mi dali jeszcze coś do picia. Oczywiście nie ufałam im, więc tego nie tknęłam.
-Tobie nic dzisiaj nie podali?-zapytałam.
-Na szczęście nie-odparła klacz.
-To dobrze-powiedziałam. Rozmawiałyśmy potem do późnej nocy, chcąc znaleźć jakiś sposób na ucieczkę stąd.
~Następnego dnia~
Rankiem Mint i Assaran zostali gdzieś zabrani, a ja zostałam na miejscu. Miałam ponadto wrażenie, że temperatura jest tam wyższa niż dotychczas. Spróbowałam rozwalić swoją celę, w końcu była zrobiona z drewna, ale nic to nie dało. Po pewnym czasie przyszli jedynie jacyś ludzie, którzy po sprawdzeniu, co się dzieje, odeszli, nic nawet nie mówiąc. Próbowałam dalej, ale tylko bardziej się przez to zmęczyłam. Kiedy jednak wróciła Mint, czekała mnie miła niespodzianka.
-Wiem, jak stąd uciec-powiedziała klacz.
-No to mów!-odparłam.
-Dzisiaj wzięli mnie w pewno inne miejsce, na jakieś badania. Postanowiłam, że kiedy wezmą mnie tam ponownie, spróbuję się im wyrwać, bo na miejscu nie ma tak wielu ludzi, a wystarczy tylko, że ucieknę im z jednego z pomieszczeń. Wtedy wrócę tutaj i cię uwolnię-wyjaśniła klacz.
-Dobrze, ufam, że wszystko sobie przemyślałaś i znalazłaś na to sposób. Ale gdyby wystąpiły jakieś kłopoty, uciekaj sama i zawiadom po prostu o wszystkim klan-odparłam.
-Chyba żartujesz! Tego na pewno nie zrobię!-zawołała Mint.
-Właśnie, że zrobisz! Inaczej może się to skończyć tak, że zostaniesz z powrotem złapana. Obiecaj mi więc, że jeśli zrobi się niebezpiecznie, uciekniesz-odparłam.
-Nie ma mowy.
-Jest mowa. Obiecaj albo w ogóle w to nie wchodzę-powiedziałam. Nie uśmiechało mi się zostawanie tutaj samej, ale bezsensu byłoby, gdyby Mint nie udałoby się mnie uwolnić i jeszcze sama zostałaby znowu złapana.
-Niech ci będzie-odparła po chwili klacz.
-Świetnie. Zatem coś mamy już ustalone. Teraz dopracujmy szczegóły-powiedziałam.
~Kilka dni później~
Traf chciał, że przez następnych kilka dni ludzie nie zabrali Mint do tego miejsca. Jej dzień składał się z wizyty na łące i powrocie. Rano i wieczorem mogłyśmy przynajmniej trochę porozmawiać. Przez tych kilka dni zdążyłam opaść nieco z sił, bo ja cały czas spędzałam w swoim więzieniu. Kilka razy próbowałam to wszystko rozwalić, ale wszystko na nic. W końcu poddałam się, bo tylko bardziej mnie to męczyło. Wreszcie któregoś dnia zjawiły się jakieś dwie kobiety.
-Ona nie chce tego wypić. Musimy jej to inaczej podać-powiedziała jedna z nich.
-Musimy więc podać jej to inaczej, nie możemy dłużej czekać-odparła druga. Cóż, ja nie zamierzałam poddać się i wypić tę podejrzaną ciecz, którą mi podali. Nie, nie i jeszcze raz nie! Tego dnia ludzie zjawili się ponownie, tym razem z jakąś strzykawką. Jednak ja znałam już ich sztuczki i nie zamierzałam dać się znowu podejść. Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wpadła Mint.
-Vayola! Uciekamy stąd!-zawołała, po czym rzuciła się w stronę ludzi. Jednego z nich przewróciła, drugi sam wystraszył się i uciekł, a trzeci został przez Mint porządnie kopnięty. Klacz dobiegła do mojej "celi" i spróbowała jakoś rozwalić drzwi. Postanowiłam jej pomóc. Razem udało nam się jakoś to rozwalić. Wybiegłam stamtąd akurat w chwili, kiedy drzwi z hukiem się otworzyły i wpadło przez nie kilkunastu ludzi. Oznaczało to, że będziemy musiały walczyć. Nim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam ukłucie w nodze. Odwróciłam się i ujrzałam za sobą jakiegoś mężczyznę, który właśnie wstrzyknął mi ten podejrzany środek...albo środki. Niewiele myśląc, stanęłam dęba, po czym kopnęłam go tak, że przewrócił się i już nie wstał. Potem razem z Mint zaczęłyśmy biec na tyle szybko, aby ludzie nie zdołali nas zatrzymać. Udało nam się przez nich przedrzeć, więc rzuciłyśmy się do dalszej ucieczki. Na szczęście budynek, z którego wybiegłyśmy, znajdował się blisko lasu. Udało nam się do niego dobiec, zanim zjawili się inni ludzie. Oczywiście zaczęli nas gonić, ale my nie zamierzałyśmy się poddawać. Nasi przeciwnicy użyli również koni, lecz my byłyśmy szybsze. Po jakimś czasie ludzie dali za wygraną.
-Całe szczęście już nas nie gonią-powiedziała klacz.
-Nie możemy jednak się zatrzymywać, póki nie wrócimy do klanu-odparłam.
-Jasne, nie ma nawet takiej opcji. Mogą nas jeszcze wyśledzić albo możemy natknąć się na drapieżniki. Szkoda mi właściwie tylko jednej rzeczy-powiedziała Mint.
-Czego?-zapytałam.
-Nie udało nam się uwolnić Assarana-odparła ze smutkiem klacz.
-Nie było go tam. Nie wiedziałyśmy, gdzie jest, a gdybyśmy zaczęły go szukać, złapaliby nas. Myślę, że Assaran nie ma nam tego za złe-powiedziałam.
-W gruncie rzeczy ja też tak uważam, ale i tak jest mi z tego powodu smutno-odparła klacz.
-To minie. Wyrzuty sumienia, które nie mają żadnych podstaw istnienia, należy ignorować-powiedziała. Pod koniec dnia udało nam się wrócić do klanu, który na szczęście przez ten czas nie zmienił miejsca pobytu. Jak się okazało, stało się tak dlatego, ponieważ nas szukano.
-Niesamowite. Dobrze, że wszyscy zawsze mogę liczyć na klan-powiedziała Mint.
-Jasne-odparłam, uśmiechając się miło, choć w duszy zupełnie się z tym stwierdzeniem nie zgadzałam.
-Vayola! Mint! Nic wam nie jest? Gdzie byłyście przez ten czas?-zapytał Shiregt, który po chwili się przy nas zjawił. Moja towarzyszka zaczęła mu wszystko opowiadać, a ja stwierdziłam, że najlepiej będzie zostawić tę dwójkę samą. Kiedy jednak zauważył to władca, zatrzymał mnie. Uznał, że skoro eksperymentowali na nas ludzie, musi nas zobaczyć medyk. Nie miałam wyboru, więc przystałam na to. Hadvegar jednak nie zauważył niczego niepokojącego, choć stwierdził, że powinnyśmy na siebie uważać. Podziękowałam mu i alfie za troskę, Mint zaś za pomoc w ucieczce. Chciałam już się oddalić, ale Shiregt koniecznie chciał wszystkiego się dowiedzieć. Mint dokończyła więc historię, którą po części już mu opowiedziała, a ja czasem coś wtrąciłam. Klacz opowiedziała też, jak udało jej się uciec ludziom, przed tym jak wróciła, aby uwolnić mnie. Ja jednak nie wspomniałam o tym, że zostałam ukłuta i wstrzyknęli mi coś dziwnego. Może to było to...Korda i Portero? Chyba tak to nazywali-pomyślałam, pozwalając sobie odpłynąć nieco myślami.
-Najważniejsze, że nic wam nie jest-powiedział Shiregt. Tymi słowami sprawił, że z powrotem skupiłam się na rozmowie, która, miałam nadzieję, dobiegała końca.
-Jeśli pozwolicie, ja pójdę nieco odpocząć-powiedziałam. Zauważyłam wcześniej jakby lekko smutne spojrzenie Mint, więc uznałam, że najlepiej będzie zostawić tę dwójkę samą. Tak będzie dobrze i dla mnie i, wydawało mi się, dla nich.
~Jakiś czas później~
Na szczęście przez cały czas mojej nieobecności Spear nie wygadał się w kwestii frakcji ani też nie zniechęcił się. W końcu jeśli rozpocznie się jakąś działalność, to trzeba najpierw przekonać do niej inne konie, a to może się okazać trudne, jeśli pomysłodawca nagle zniknie gdzieś na kilka dni. Jednak dla mnie wszystko w miarę dobrze się potoczyło. Ostatnio jedynie czułam się niezbyt dobrze, ale ignorowałam to. Myślałam, że to chwilowe i samo przejdzie, kiedy jednak czułam się coraz gorzej, zdecydowałam się iść do medyka. Hadvegar zbadał mnie, po czym powiedział, że chyba wie, co mi jest.
-Zatem nie trzymaj mnie dłużej w niepewności-powiedziałam.
-Prawdopodobnie jesteś w ciąży-odparł ogier. Słysząc to, zaśmiałam się.
-Ale to jest niemożliwe-odparłam.
-Cóż, wszystko na to wskazuje-powiedział medyk.
-Chyba sama lepiej wiem, czy mogę, czy nie mogę być w ciąży-odparłam, po czym pożegnałam się z medykiem. W ciąży? Też coś! Niby jak?-myślałam rozbawiona. Wtedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Okazało się, że była to Mint. Chciała się upewnić, czy po naszej ostatniej przygodzie dobrze się czuję.
-Jasne. A czemu pytasz?-zapytałam.
-Bo widziałam, że byłaś dzisiaj u medyka-odparła klacz.
-Ale na szczęście nic mi nie jest-odparłam z uśmiechem. W moim umyśle pojawiła się jednak pewna maleńka myśl, że może faktycznie jestem w ciąży, która jest wynikiem ludzkich eksperymentów, ale szybko ją zagłuszyłam.
-A ty? Tobie nic nie jest?-zapytałam, udając jak najlepiej troskę. W końcu jeśli chciałam coś kiedyć osiągnąć, musiałam uchodzić za miłą i przyjazną.
<Mint? Spoko, ja też teraz potrzebuję dużo czasu na odpisanie XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!