Brak Marabell.
 Pustka w sercu. Totalna dziura. Pozostała połowa mnie była tak 
nieporadna bez tej drugiej, o której powrocie nie odważyła się nawet 
marzyć w najskrytszych snach. Wszędzie wpajają jej, że ona zniknęła we 
wszechświecie i jej nie zobaczy. Przełykając ślinę, staram się żyć dalej
 dla tej piękności. Dziś, by odwrócić swą uwagę od ciągłego załamywania 
się, chciałem spróbować znowu czegoś innego na zajęcie jej. Aktywność 
fizyczna pomaga niestety tylko na chwilę. Mivana
 ostatnio też próbuje układać sobie życie, choć szczerze to dużo 
powiedziane, ale i tak radzi sobie w całej sytuacji o niebo lepiej ode 
mnie. A przecież powinienem stanowić dla niej autorytet i przykład. 
Nagle oświeciło mnie. Przecież Khonkh też znał Marabell.
 Ba! Był jej najlepszym przyjacielem. Udałem się więc w stronę, gdzie 
mógł się znajdować gniadosz. W końcu go znalazłem, choć przed tym 
wydarzeniem prawie straciłem wiarę w to, że on w ogóle żyje. 
Przypomniałem sobie ten dzień, gdy zgubiłem się, mając biec do Marabell.
 Za każdym razem jak o nim myślałem, ciarki przechodziły mi po plecach. 
Chcąc wybić sobie to zdarzenie z głowy, chociażby na chwilę podbiegłem 
do Khonkha.
-Witaj... -zaciąłem się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że zaraz nie poruszę najprzyjemniejszych tematów.
-Witaj- arab odpowiedział mi, jakby nie widząc mojego zmieszania- Coś się stało?
-No parę lat temu tak-westchnąłem, starając się naprowadzić ogiera na 
sprawę, o której myślę, nie wyjaśniając tego wprost. Nie chciałem tego 
wyrzucić z siebie tak po prostu na przywitanie, jak z procy.
<Khonkh?> 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!