Przechadzałam się po całej rozpiętości bazy, jaką zajmowało stado, tak, jak to miałam w zwyczaju robić, kiedy potrzebowałam pomyśleć, jednocześnie czując, że jeśli zostanę na miejscu, może stać się coś interesującego. Bez pośpiechu tańczyłam pomiędzy członkami klanu, nie zwracając większej uwagi na ich czynności, jednym uchem przysłuchując się ich rozmowom w nadziei na zdobycie jakichś przydatnych informacji, a drugim oddając się przyjemności podziwiania odgłosów otaczającej mnie przyrody. W pewnym momencie mojego chaotycznego spaceru natknęłam się na siwiejącego, pozbawionego dawnej siły życiowej, nie tylko za sprawą starości, ogiera. Spojrzałam w zasnute smutkiem oczy Mikada, które znalazły mnie w tłumie kształtów, gdy tylko się zbliżyłam. Nie potrafiłam, nie mogłam z nim rozmawiać. Wymagał ode mnie niemożliwego - zastąpienia wszystkim Marabell. Nie chciałam wracać do tematu, przy którym czułam się tak bezsilna i mała. Bo czymże ja byłam w porównaniu do mojej matki, przyjacielskiej i troskliwie opiekującej się stadem?
- Witaj, ojcze. Czy dobrze się dzisiaj czujesz? - zapytałam jedynie, pochylając głowę w geście przywitania.
- Tak jak codziennie. Samotnie i pusto, nie zauważając nawet, kiedy ten czas ucieka. Jednak cieszy mnie twoja obecność, księżniczko - posłał mi słaby uśmiech, od którego moje serce zaczęło się krajać. Musiałam się stąd zmyć, patrzenie na jedynego członka rodziny, jaki mi pozostał, sprawiało niewyobrażalny ból, którego starałam się unikać jak ognia. Bo jakże mam być silna, kiedy on kona u mych kopyt?
- Powinieneś znaleźć sobie jakieś zajęcie - swój wzrok skierowałam gdzieś na otwartą przestrzeń rozciągającą się przed nami - Masz przyjaciół, nie musisz zaniedbywać kontaktów z nimi tylko z powodu... Straty, jaką oboje przeżyliśmy. Nie jesteś taki stary, jeszcze zdążysz się nastać.
Gniadosz zaczął przetrawiać sens mych słów. Spokojne czekanie nie było jednak z moich najlepiej rozwiniętych cech, więc jedynie z nadzieją w sercu na poprawę jakości wegetacji nestora rodu Kataxo, oddaliłam się w bliżej nieznanym kierunku.
Nie przeszłam bardzo długiego dystansu, gdy przede mną wyrósł kolejny znany mi koń, na którego spotkanie nie wyczekiwałam dniami i nocami. Akurat śpiewałam piosenkę, której słowa ułożyłam do melodii, którą usłyszałam dawno temu z ust rodzicielki.
Wiem, że jestem przegrana
Trwonię czas na marzenia płonne
Ale gdybyś choć mi jedną szansę dał
Mogłabym zaskoczyć cię
Lubię twą niekompletność
Taką, jak ma
Może dlatego dziwna jestem
Lubię twoją pustkę
Taką jak ma
Ja mogę wypełnić ją
- Pragniesz zdechnąć jak twoja matka czy załatwić sprawę pokojowo? - wrogi głos Mint, stojącej nieruchomo tuż przy moim pysku, zepsuł mi całą przyjemność, a wizja miłego, spokojnego dnia odpłynęła w siną dal.
Nie wiem, czy to wzmianka o Marabell, zazdrość, czy coś innego, popchnęło mnie do wyciągnięcia z pochwy mojego nowego nabytku - dość ładnie ozdobionego sztyletu. Moim celem nie było zabić, a jedynie zadać kilka mniejszych ran i przestraszyć - zdecydowanie bardziej wolałam walkę słowną niż tą fizyczną. Przez chwilę to ja ciągałam za sznurki, jednak na jedną, przerażającą chwilę, to przedziwnie biała istota zyskała przewagę, o mało nie pozbawiając mnie, może nie tyle życia, co przytomności. W końcu powaliłam rywalkę na ziemię. Chwilę trzymałam ją przy ośnieżonej trawie, przygniatając kopytami, jednak nie za mocno. Jednakowoż nie chciałam jej zrobić krzywdy. Wizja wygnania czy kolejnej kary nie brzmiała zachęcająco.
- Rozmowa brzmi cudownie - powiedziałam, dając jej do zrozumienia, że nie chcę się bić. Odsunęłam się, by mogła wstać. Przyglądałam się jej rysom, powoli chowając broń - Ale nie wiem, jaką sprawę mam niby z tobą załatwiać. Jedyna rzecz, jaką mi się naraziłaś, to aluzja co do pewnego niefortunnego wypadku. Więc co takiego sprawia, że powinnam paść przed tobą z mea culpa* na ustach?
- Twoja zarozumiałość? - z wyrazu jej pyska wnioskowałam, że powinnam była się tego domyśleć.
- Ah, zarozumiałość. Cóż... A gdzie ją słyszysz? - postanowiłam pobawić się trochę w naszą ulubioną grę w przepychanki słowne.
- W prawie każdym twym słowie.
- No nie wiem, nie wiem... Nie zauważyłam, żeby ta cecha jakoś nadzwyczajnie się u mnie rysowała - udałam zamyśloną, spoglądając w niebo. Było pysznie błękitne, oprószone małymi, szarymi chmurami. Było to dość niespotykane o tej porze roku. Aż chciałoby się pogalopować samotnie poprzez niekończące się, puste przestrzenie, z dala od tego denerwującego elementu.
- Wątpisz w moją prawdomówność?
- Po prostu stwierdzam, że twoje spostrzeżenia mijają się z prawdą.
- Sama nie zaprzeczyłaś, że tej cechy u ciebie nie ma. Robisz ze mnie idiotkę, która nie potrafi spoglądać w głąb duszy - Mint wyprostowała się jeszcze bardziej. Wyglądało to co najmniej komicznie.
- A potrafisz? - spojrzałam na nią szczerze rozbawiona.
- Jak ci się zachce to we mnie zobaczyć - wstrzymała na chwilę oddech - Póki co jestem tępą idiotką i zatrutym jedzeniem, które musisz zjeść, nie?
- Ja jedzeniem wątpliwej jakości się nie raczę. Zostawiam je, aż samo zgnije - uniosłam kąciki ust w tryumfalnym geście, choć walka jeszcze nie została rozstrzygnięta.
- Równie dobrze mogłabyś zostawić całe stado w spokoju - jej dziwne wyzwanie zbiło mnie trochę z tropu.
- A cóż ja robię temu stadu? - prychnęłam, patrząc na nią jak na zieloną panterę.
- Obniżasz łączną psychiczną wiarę stada
- Sugerujesz, że jestem niespełna rozumu?
- Może - jej uśmiech ociekał czystą złośliwością - Zwłaszcza kiedy nie rozumiesz moim najprostszych zdań.
- Może dlatego, że twoje zdania są na zbyt niskim poziomie, abym w ogóle chciała próbować wpaść na ich sens.
- A może twój mózg jest na zbyt niskim poziomie by je przetworzyć?
Jej docinki zaczęły mnie już naprawdę irytować. Ktoś patrząc z boku mógł pomyśleć, że zachowujemy się jak źrebaki, które ledwo odrosły od ziemi. Wzdrygnęłam się na tą myśl. Nie mogłam tego dłużej ciągnąć.
- Nie sądzę, by to było możliwe, moja droga. Ale, zakończmy te bezsensowne dogryzki w tym momencie. Może lepiej powrócić na początek? Przyznaj, że nie podoba ci się moje zainteresowanie Shiregtem - tak, przywrócenie konwersacji na właściwy tor było tym, czego potrzebowałam.
- Z twoją wzajemnością jak widzę - klacz wręcz pożerała mnie wzrokiem.
- Cóż, zawsześ była mi przeszkodą - odparłam obojętnym, lekko znudzonym tonem.
- Lub TY MI - warknęła.
- Ja? A w czymże ja ci zawadzam? Czyżbyś bała się, że odbiję twojego kochanka?
- Zwłaszcza jak przychodziłaś się utulić z płaczem, przez co niektórym już opadły kopyta - wciągnęła głęboko powietrze do płuc - Zniszczyłaś Shiregta, zniszczyłaś go.
Ta wypowiedź wbiła mnie w ziemię. Co prawda, zauważyłam, że Shi ostatnio zdarza się być średnio obecnym, jednak, czy to była moja wina? Ledwo co odzyskałam jego przyjaźń, a ta już postanawia zrzucić na mnie ciężar tego, iż nie potrafiła się nim zająć należycie?
- Jak to, zniszczyłam? Że niby JA go zniszczyłam? Czy uważasz, że to ja obwieszałam się na nim, odkąd go spotkałam? Czy to ja prowadziłam tak namiętne życie towarzyskie w młodym wieku? W tym, co dzieje się z naszym władcą nie mąciłam ani ja, ani ty - mimo, że nie chciałam dać jej satysfakcji z wyprowadzenia mnie z równowagi, pozwoliłam sobie na chwilę podnieść głos.
- To kto w takim razie mącił? Może Khonkh, co? - postawienie na tym miejscu założyciela klanu było ostatnim, co mogłoby mi przyjść do głowy.
- Nie doszukuj się na siłę winnych - patrzyłam na nią coraz bardziej lekceważąco.
- A wiesz coś na ten temat więcej ode mnie może?
- Zakładam, że tyle co ty - czyli nic.
- Z tego punktu widzenia nasze wymądrzanie się jest żałosne, a z jakiegoś powodu je ciągniesz - chciałam przez chwilę skoczyć z wykrzyknieniem W końcu powiedziałaś coś mądrego!, ale uznałam to za zbyt dziecinne.
- Przypomnę ci, że ja próbowałam to choć trochę przystopować, ale ty nie masz zamiaru odpuścić.
- Odpuściłabym, gdyby nie wyszła na jeszcze większą idiotkę przerywającą ci kwestie.
- Ah, jakaż z ciebie miła osóbka - uśmiechnęłam się krzywo - Skoro tak bardzo zależy ci na szukaniu psychicznego mordercy twojego gniadosza, zamiast próbowaniu naprawienia go, to proszę bardzo, życzę powodzenia. A teraz przepraszam, żegnam cię. Chciałam jeszcze zagadnąć dzisiaj jednego ogiera - strzeliłam ogonem, oficjalnie kończąc tą dziwną rozmowę.
- Żebyś wiedziała - posłała mi ostatnie, zabójcze spojrzenie, po czym również odeszła, w kierunku przeciwnym niż ten, w którym ruszyłam ja.
~*~
- Pusta romantyczka - prychnęłam pod nosem, truchtem pokonując zaspy śniegu. Mój i tak już zmącony spokój zakłócił krzyk jakiegoś konia. Głos ewidentnie należał do ogiera, może nie do końca jeszcze dorosłego. Postanowiłam to sprawdzić, tak czy inaczej, sen o idealnym dniu został już podeptany. Kiedy z wyciągniętym sztyletem dotarłam do małej polanki, na której to jakiś młodzik próbował pokonać wilka. Basior był wychudzony, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że został porzucony przez swoją watahę. Bez wahania skoczyłam na drapieżnika. Pierwszy ruch - stratowanie. Następnie kopnęłam chwilowo unieruchomionego zwierza, który uniósł się na chwilę w powietrze. Nie był on bardzo waleczny, lecz wytrwały. Podniósł się, po czym spróbował ostatni raz zadać mi cios. Uniknęłam jego zębów, przy okazji zahaczając ostrzem o szary pysk. Oślepiony, ranny, ale żywy przeciwnik poddał się, zanikając między drzewami. Nie goniłam go - i tak nie przeżyje następnych dni. Odwróciłam się do nastolatka. Wpatrywał się we mnie swoimi brązowymi ślepiami, oddychając dość ciężko.
- Zaskoczył mnie - wycharczał - Walczyłem dość długo i... Dzięki.
- Nie dziękuj - odparłam, przyglądając się jego sylwetce - Czyjeś ty?
- Jeśli chodzi o konia, który się mną opiekuje, jest to Mint.
To imię odbiło mi się w głowie, wgryzając się powoli w mózg.
- Mint powiadasz? Chodź, masz szczęście. Rozmawiałam z nią niedawno i chyba nawet wiem, gdzie teraz się znajduje. Niech ona decyduje, czy idziesz do medyka.
- A mogę się nie zgodzić? - zapytał kasztanek.
- Nie - odparłam krótko i ruszyłam przed siebie, co jakiś czas sprawdzając, czy mały nigdzie nie uciekł.
Droga do jego przybranej matki nie zabrała nam długo, na całe szczęście.
- Witaj, moja droga. To chyba twoje - wskazałam pyskiem na Wichra, który przedstawił mi się podczaj krótkiej wędrówki.
<Mint? Dziecko ci się urwało xD>
*z łaciny - moja wina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!