Zauważając dobrze znaną sobie klacz na horyzoncie, pokręciłam tylko głową, szukając innego puntu na dookoła mnie, którego mogłabym 'uraczyć' tępym spojrzeniem. Od Mivany na kilometr śmierdziało jakimś fałszem, a pomijając czasy wczesnej młodości, zazwyczaj reagowałyśmy na siebie grobową ciszą. Znając jej ostatnimi czasy zadufaną w sobie duszyczkę z pewnością zapomniała już dawno jakim mianem mnie ochrzczono i traktowała jak denerwujący punkcik w całej grze życiowej, którego jak najszybciej należy unicestwić-fizycznie lub psychicznie. Z wzajemnością... Lendo właśnie przycupnął mi na grzbiecie i wbijając we mnie swoje szpony, tak jakbym mu nigdy nie zwracała na to uwagi i jakby chciał mnie jeszcze bardziej podkopać na duchu przed spotkaniem z moją kasztanowatą matką. Chociaż siwe włosy goszczą się coraz chętniej pośród jej niegdyś pobłyskującej sierści, mam wrażenie, iż wciąż nie traci swojego naturalnego piękna. Oczy jej zdradzają, że jeszcze żyje i ma się dobrze, pomijając fakt bycia pożeranym przez starość. Medycy i zielarze nie wyrażają się zgodnie na temat jej stanu zdrowia. Nie wiedziałam, w co mam wierzyć, a optymistyczne diagnozy przestawały dawać nadzieję, gdy druga połowa 'opiekunów' mojej przybranej matki tylko bełkotała przykre słowa, które ociekały pesymizmem. Dobrze wiedziałam, że żaden koń nie ucieknie przed starością, ale nie miałam pojęcia czy spodziewać się po arabce paru miesięcy, przynajmniej dwóch lat, a może marnych tygodni. Odwiedzałam ją ostatnimi czasy coraz częściej, a ona była bardzo z tego zadowolona-przynajmniej taka się zdawała. Tyle mogłam, chociaż dla niej zrobić... Po drodze natknęłam się na Mikada. Samotnego i osowiałego po stracie żony. Właśnie-samotnego... jego Mivana nie chciała tak chętnie odwiedzać, jak Shiregta. Westchnęłam, nie zamierzając wałkować już tego tematu w głowie, w końcu tej jej sprawa i jej ojciec, nie? W końcu dotarłam do U'schii. Leżała, wpatrzona w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Wtedy zrobiło mi się jej jeszcze bardziej żal, mimo tego, że przy niej jestem i robię, co mogę. Dla niej reakcje medyków też muszą być jedną wielką zagadką. Jej życie stoi pod znakiem zapytania, a ona? Może tylko się nieudolnie takiemu stanowi sprzeciwiać lub nawet go akceptować.
-Witaj matko... - odrzekłam najciszej jak mogłam, a moje słowa mieszały się podmuchami wiatru- Pamiętaj, żeby nie ... -mój głos się załamał- ...zapominać ile dla mnie w swoim życiu zrobiłaś.
Klacz poderwała się gwałtownie i prostując się, odpowiedziała mi.
-A ty pamiętaj, że jeszcze nie umieram-przesłała mi łagodny uśmiech-To, że konie gorzej mi ostatnio życzą to jeszcze nie wyrok, zmieniały zdanie już chyba setki razy
-Wolę się jednak upewnić, że wszystko powiedziałam przed twoją...- to jedno słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Starałam się nie panikować, w końcu jestem dorosłą klaczą, nie powinnam dawać dodatkowego zmartwienia matce, ale też nie ukrywałam, iż jest mi ciężko z tym wszystkim.
Ten smutny nastrój przerwała Yatgaar, która właśnie przyszła i wprowadziła mnie raczej w stan zażenowania swoimi słowami skierowanymi do U'schii. Nie chcąc słuchać więcej prawienia byłej władczyni, szepnęłam do arabki.
-Idę do Wichra-po czym dodałam zaniepokojona- Mówiłam ci już o nim?
-Tak, milion razy -odpowiedziała, tak bym tylko ja ją usłyszała. Gdybym nie przypomniała sobie właśnie, ile razy męczyłam nimi moją przybraną matkę, to pewnie uznałabym, że mówi nieprawdę. Zresztą, po co miałaby kłamać?
Ruszyłam przed siebie zamyślona. Zachowanie Shiregta nie dawało mi spokoju. Dochodziły mnie suchy, że ma ze mną zerwać. Nie tym jednak się teraz przejmowałam. Nie był sobą, odbijało mu i wyglądał na takiego, któremu coś leży na duszy. Może powinnam mu jakoś... pomóc? Z przemyśleń wyrwał mnie głos Lenda, za co szerze w duchu mu dziękowałam.
-Powodzenia- zaskrzeczał, po czym skierował się w stronę najbliższego lasu. Domyślałam się, że jednak obserwuje mnie z jakiegoś drzewa tak, by być niewidocznym dla mojego oka. Zanim zdążyłam się zastanawiać nad jego słowami wyrosła przede mną niespodziewanie Mivana. Kiedy śpiewała kolejną piosenkę o miłości do Shiregta, zagotowało mnie w środku.
-Pragniesz zdechnąć jak twoja matka czy załatwić sprawę pokojowo?-zapytałam, stojąc nieruchomo.
Mivana nic nie mówiąc, chwyciła za sztylet i zaczęła mnie dźgać, jakby wyładowując na mnie swoje emocje. Chwilowo ja miałam nad nią przewagę, a po chwili ona.
-Jakby coś... to nie ja zabiję konia!-zawołałam, czując jak w mojej głowie, rodzi się chytry plan.
<Miv?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!