Strony

28.12.2018

Od Khairtai do Shiregt'a ,,Krew niewinnej"

Panowała cisza. Płatki śniegu leniwie opadały na powierzchnię ziemi, a wiatr tworzył z nich wiry i różne dziwne struktury. Dzień jak co dzień. Nic szczególnego się nie działo, no może tylko wewnątrz mnie. Nieokiełznana złość, która w większości nie miała żadnej podstawy, no i irytacja. Naprawdę tylko mnie wkurzały te tony śniegu, albo gdzieś się poślizgnęłam i wywaliłam na pysk, albo wpadłam do wody poprzez załamanie się lodu. To chyba najgorsza pora w roku. Prychnęłam. Z rozmyślań wyrwał mnie skrzek jakiegoś ptaka. Dźwignęłam się z ziemi i zastrzygłam uszami. Obrzuciłam spojrzeniem okolicę. Większość koni wypełniała swoje obowiązki zgodnie z rangą, reszta po prostu odpoczywała lub szwędała się gdzieś. Ja sama powlokłam się brzegiem Uws. ,,Jesteśmy jednością” tak o nas wszystkich mówią.. ale dlaczego aż tak porozdzieraną? Władca nie widzi ile koni kryje w sobie złość, knuje, rzuca w siebie jadem i walczy. Zniżyłam głowę i przysunęłam pysk do wody. Moje odbicie zafalowało wraz z wiatrem. Przez chwilę wyglądałam jak potwór. Rozszerzyłam oczy i wzdrygnęłam się. Potrząsnęłam głową i zignorowałam to. Szybko zawróciłam do Klanu. Cały czas miałam dziwne wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Kiwnęłam głową do Shiregt’a, władca odpowiedział mi tym samym. Miałam okropną potrzebę, żeby z kimś porozmawiać. Bez namysłu wyciągnęłam staruszkę, Cherry. Szłyśmy tą samą drogą, którą ja obrałam wcześniej. Nie odpowiadałam na pytania klaczy, a po drodze, gdy wychodziłyśmy z obozu wzięłam przypadkowy nóż. Dawna służąca patrzyła na mnie z przerażeniem, ale nic nie mówiła. Potem odwróciła głowę. Minął jakiś czas i dotarłyśmy do zacisza, do którego przychodziłam tylko ja.
-Eh.. tak. Po co mnie tu zabrałaś? –zapytała zdziwiona, rozglądając się po cichym zakątku. Milczałam chwilę, samemu się zastanawiając. W mojej głowie panował mętlik, jakby zdrowy rozsądek zasnuła mgła. Wbiłam spojrzenie w klacz, która zaczęła skubać trawę. Słyszałam tylko własne bicie serca i oddech.
-Nie wiem, Cherry. –warknęłam i odwróciłam wzrok. Teraz patrzyłam na drugi brzeg jeziora Uws. Rosło tam dużo drzew. Dostrzegłam też kilka koni z naszego Klanu. Westchnęłam. Stara klacz podeszła do mnie.
-Coś Cię trapi moja droga? –zapytała z troską klacz.
-Dużo mnie trapi, wiele pytań, niedokończonych słów. Za dużo. –prychnęłam i uniosłam oczy ku niebu.
-Nie martw się. –klacz posłała mi ciepły uśmiech. Nie martw się..? NIE MARTW SIĘ? JAK MAM SIĘ NIE MARTWIĆ? W moim sercu zaszalała burza. Moje oczy zapłonęły gniewem. Straciłam panowanie nad sobą i resztki zdrowego rozsądku. To była chwilka. Przycisnęłam głowę biedaczki do dna wody i patrzyłam jak stara klacz walczy o życie. Nie drgnęłam. Nawet nie myślałam, w mojej głowie panowała pustka, wszechobecna cisza. Gdy Cherry straciła przytomność wyciągnęłam ją z wody i bez namysłu zaczęłam dźgać nożem gdzie popadnie. Towarzyszył mi przy tym chaotyczny śmiech. Krew niewinnej bryzgała mi na pysk i białą sierść. Także śnieg przybrał barwę ciemnej czerwieni. Po chwili było już cicho. Klacz była martwa. Martwa.. upadłam z jękiem. W tym samym momencie wyczułam Shiregt’a. Schowałam się w krzakach. Gdy ogier przyszedł, drgnął jak uderzony. Rozejrzał się wystraszony i wtedy spojrzał wprost na mnie. Kropla krwi i potu spłynęła mi po czole. Z wrzaskiem wybiegłam i zaczęłam pędzić przed siebie na oślep. Nie słysząc nic, nawet wyrzutów sumienia.
<Shiregt?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!