Strony

29.12.2018

Od Hypnosa do Khairtai ,,Śmiertelny ratunek życia"

Dziś po zjedzeniu śniadania postanowiłem przejść się na spacer, aby odsapnąć po ostatnich przygodach i zapoznać się lepiej z terenami Klanu. Udałem się więc nad brzeg jeziora, ten od strony zachodniej. Nie miałem okazji okrążyć jeszcze całego wielkiego jeziora, więc było to dla mnie miejsce nowe i nieznane. Woda przymarzała przy brzegach, jednak sam lód wyglądał na kruchy, więc niezbyt mocny. Śnieg otaczał brzegi, czasem spadał z drzew zagajnika tworząc wyższe zaspy. Ja oddalałem się od nich jednak coraz szybszym kłusem, chcąc rozruszać się nieco. Poranne słońce grzało na mnie lekko z góry, a od dołu wiał chłodny wiatr, rozwiewający ogon. Zwolniłem, owiany przypływem harmonii tejże atmosfery. Okazało się, że harmonia szybko została zachwiana. Usłyszałem bardzo blisko siebie głośny i nagły dźwięk. Odskoczyłem z niemałym zaskoczeniem. Spojrzałem na źródło dźwięku, jakim była o dziwo nieznana mi klacz.
-Nie bój się, nie zjem cię. - usłyszałem jej pogodne rżenie. Uśmiechnąłem się, rozbawiony tą całą sytuacją. Zacząłem z nią rozmawiać. Na rękę było mi towarzystwo, za którym tęskniłem coraz mniej, od kiedy jestem tutaj. Pytała, co robię tutaj, nad brzegiem Uws z rana i czy dobrze mi w naszym Klanie. Przy okazji dowiedziałem się, że klacz ma na imię Khartai. Sam przedstawiłem się jej również, ale wydawało mi się że znała już moje imię, sam słyszałem jak rozmawiają o mnie inne konie. Nie zwracałem na to zbytnio uwagi, gdyż po prostu, jestem pierwszym nowym członkiem od dość dawna. Przerwałem na moment rozmowę, aby móc dokładnie przyjrzeć się Khartai. Klacz była nieco niższa ode mnie, jednak budowy nie tak lekkiej, choć jej sylwetka była całkiem smukła. Biała sierść mieniła się, jakby błyszczący śnieg. Pod nią prześwitywała różowa skóra, widoczna głównie na chrapach. Wrażeniu albinizmu zaprzeczały tylko ciemne oczy o ciepłym wyrazie. Długie, zgrabne nogi jej wrażenia szczupłości, mimo jej średniego wzrostu. Poczuła się chyba nieco niezręcznie, widząc, że przypatruję się jej dokładnie. Uśmiechnąłem się lekko i spuściłem tylko wzrok, szukając szybkiego tematu do poruszenia.
-Chciałabyś może pójść ze mną na spacer dookoła jeziora? - zaproponowałem cicho. Było w niej coś, co odebrało mi pewność siebie. Klacz jednak zwróciła nagle uwagę na brzeg jeziora. Popatrzyłem również w tamtą stronę. Czarna plama powoli płynęła w stronę brzegu. Cofnęliśmy się, nie wiedząc, co to jest. Jednak nagle poczęła rzucać się nerwowo, co jeszcze mocniej zaciekawiło nas i wystraszyło. Na oblodzonej części jeziora postawiło nogi, próbując wydostać się na brzeg. Czyżby jakiś źrebak zapuścił się trochę za daleko w zimne jezioro? W końcu nogi zostały pociągnięte w dół przez tonące ciało. Złapałem jedną z nich zębami, Khartai uczyniła to samo z drugą. Szybko wyciągnęliśmy nieprzytomnego, jak się okazało, źrebaka na śnieg. Nie kojarzyłem go całkiem, musiał przybyć z innego klanu lub się zgubić. W końcu jezioro było naprawdę wielkie. Znając podstawy medycyny, łatwo odgadnąć mi było jak postępować. Uciskałem kopytem klatkę malca, który na szczęście odkaszlnął po chwili i wypluł resztki wody. Nie zdążył pewnie napić się zbyt dużo. Nadal nie wyglądał jednak zbyt dobrze. Był strasznie przemrożony i nie odpowiadał nam.
-Co z nim robimy? - westchnąłem pytając Khartai. Unieszczęśliwiał mnie zmącony jak zwykle jakimiś nagłymi wypadkami spokój. Zima widocznie zbyt mocno dawała o sobie znać, a z nią i źrebięca głupota. Klacz również patrzyła na dziecko pogardliwie, choć z iskierką litości.
-Zanieśmy je do któregoś z medyków, może da się je jeszcze odratować. - jednak medyk nadbiegł właśnie w naszą stronę. Ktoś musiał to widzieć i przywołać Mondream. A może sama przyglądała się temu z jakiejś odległości? Wyglądała jakby biegła od dłuższego czasu. Zaraz za nią zjawił się chyba któryś z pomocników, klacz tę kojarzyłem tylko z widzenia. Co do jednego ja i Khartai byliśmy zgodni - idziemy stąd. Zaczęliśmy iść, tak jak wcześniej chciałem, dookoła jeziora, jednak tym razem nie tak blisko brzegu, jak przedtem.
-Żeby to mordera musiał ratować obce źrebię... - zwróciłem się nieco oburzony, ale wpół żartem do klaczy. Ta spojrzała na mnie tylko z błyskiem w oku i dodała:
-I to wszyscy mordercy tego Klanu! Co do jednego. - pokręciła głową i zaśmiała się.
-O, też się tym zajmujesz. Wyobrażasz sobie co to by było, jakby wysłano nas razem na misję? Wybilibyśmy chyba dwa razy więcej, niż by nam zlecono! - zaśmiałem się. Zdecydowanie, cechował mnie nieco czarny i grobowy humor. Drwiłem ostatnio ze śmierci na każdym kroku. Nawet ze swojej, gdyż z wiekiem pogodziłem się z kolejnością losów, które czekają każde stworzenie. Szliśmy dalej, niezbyt zwracając uwagę na nagłe krzyki i rżenia. Jednak zanim zaszliśmy dalej, przypędziła po nas ta sama klacz, która wcześniej pomagała Mondream przy rannym źrebaku. Na jej twarzy rysowało się zmieszanie, przerażenie i niepewność.
-Hej...chodźcie, ale szybko. Bez zbędnych pytań. Jesteście mordercami, prawda?
Zanim zdążyliśmy cokolwiek pomyśleć, tym bardziej powiedzieć, klacz uciekła znów do źrebaka. Pobiegliśmy za nią. Nie rozumiałem, dlaczego potrzebowali morderców do pomocy przy okropnie przemrożonym źrebięciu. Medyczka ujrzawszy nas, podeszła i z wielkim żalem w głosie rzekła:
-Nie ma szans, aby przeżył. Męczy się okropnie, ale organizm wciąż walczy. On bardzo cierpi...nie ma ratunku, po prostu umrze w męczarniach może za godzinę, może za pół. Chyba, że... - rzuciła w naszą stronę krótki nóż - Tylko proszę, raz, szybko i umiejętnie.
-O to się nie martw, Mon. - rzekłem, pewny naszych umiejętności. Jednak wolałem zostawić to zadanie Khartai, gdyż pracowała jako morderca dużo dłużej i pewnie miała większą wprawę. Postanowiliśmy wrzucić ciało do wody, aby nie było podejrzeń zabójstwa. Khartai kazała odejść medykom i wyszukała serca źrebaka. Ja odciąłem mu dopływ powietrza, by przedtem omdlał i nie umierał w bólu. Puls był już bardzo słaby, więc zranione serce nie powinno nawet zbytnio przyspieszyć. Kiedy ciało rozluźniło się, Khartai raz i szybko wbiła nóż głęboko w serce. Kilka sekund i po cierpieniu. W tym momencie zauważyłem, że przyglądają nam się jakieś obce konie. Stały na górze i patrzyły na klacz wyjmującą nóż z klatki biednego dziecka. Nagle zaczęły biec agresywnie w naszą stronę i krzyczeć:
-Zabójcy przyszłego władcy! Królu!
O ku*wa.
<Khartai? Nie, wcale mnie nie poniosłoXD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!