Milczałam dobrą chwilę po tej wypowiedzi Khonkha, jeszcze raz analizując sprawę i opracowując w myślach plan działania. Choć sytuacja była całkiem poważna, w duchu chciało mi się śmiać. Z łatwością potrafiłam sobie wyobrazić tryskającą krew, jej przyjemny, metaliczny zapach, zwycięskie miny, triumfujące nad ciałami konie. Mój partner wydawał mi się trochę zbyt przejęty całą akcją, biorąc pod uwagę to, jak wiele w życiu przeszedł. Jak wiele w życiu przeszliśmy. Dziwnie to brzmi. - pomyślałam sobie.
— Nie dla dobrze zorganizowanego, kilkudziesięcioosobowego klanu. - powiedziałam nagle, uśmiechając się lekko. - Więc ktoś go o tym powiadomi. - dodałam znacząco. Ogier wyglądał, jakby miał zamiar gwałtownie zaprzeczyć, lecz zaraz potem podszedł bliżej i w milczeniu objął mnie mocno za szyję. Czułam bijące od niego upajające ciepło i zaufanie. Oboje znaliśmy swoje możliwości. Cofnął się, pokiwał głową jakby ze smutkiem i ruszył jak najszybciej w stronę stada. Tymczasem przeszłam do wykonywania swojej części zadania.
Ostrożnie zaczęłam podążać najpierw do miejsca ostatniego pobytu tajemniczej grupy, a następnie za pozostawionymi przez nią śladami. Nikt nie starał się ich ukryć, byłby to zresztą daremny wysiłek. Stąpałam bezszelestnie, ze wzrokiem przeważnie wbitym, w ziemię, by uniknąć nastąpienia na coś kruchego lub trzeszczącego. Dopiero co odeszła ulewa ułatwiała mi sprawę. Nie miałam konkretnego celu w śledzeniu tych koni, większość była tylko tezami do potwierdzenia; jakieś spore stado wojowników, stacjonujące sobie gdzieś niedaleko, które czeka na okazję do poderżnięcia nam gardeł z żalu o...tereny? Zapewne, bo na prywatne rozrachunki było to zbyt duże zaangażowanie. Moje rozmyślania zostały jednak dość brutalnie przerwane. Kiedy podniosłam wzrok, dostrzegłam z przerażeniem i zaskoczeniem zarazem białą sylwetkę Valentii. Stała do mnie bokiem, lecz chwiejnie, patrzyła się gdzieś przed siebie. Nawet z tej odległości nie wyglądała najlepiej. Postanowiłam odciągnąć ją szybko od tego miejsca, a później kontynuować pościg.
— Witaj. - szepnęłam powoli, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dopiero kiedy odwróciła powoli łeb w moją stronę, podeszłam bliżej, wciąż bezszelestnie.
Wzrok członkini klanu był pełen dziwnego smutku, mętny, a ona sama trzęsła się jak pod naporem ciągłych podmuchów wiatru. Starość owszem, dawała jej się ostatnio we znaki, ale nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Całe szczęście, nigdzie nie dostrzegłam śladów zranienia, więc nie mogła to być robota naszych niewidzialnych nieznajomych.
— Yatgaar... - przywitała się klacz. - Wiesz...może lepiej stąd odejdź. Ja sobie poradzę, naprawdę. - dodała cicho, odwracając wzrok. Wpatrywałam się w nią wnikliwie ze zdziwieniem, trochę zmieszana. Okrutna wizja pojawiła się w mojej głowie, jednak otrząsnęłam się.
— To ty musisz wracać do reszty. Tu nie jest bezpiecznie. - Valentia pokiwała głową, uśmiechając się lekko, i zaczęła powoli kierować się z powrotem. Miałam już nadzieję, że za moment zniknie mi z oczu; ziemia pod kopytami aż mi się paliła od chęci podążenia dalej.
Nie dane mi było tak to zakończyć.
Do moich uszu dotarło odległe warczenie, tupot łap, w nozdrza uderzyła znajoma woń. Zbliżały się najgorsze z najgorszych - wilki, w średniej wielkości watasze. Przeniosłam wzrok na oddalającą się członkinię. Pokręciłam nagle głową. Przecież jej tu nie zostawię. Dodatkowo pamięć postanowiła postawić mi teraz przed oczami scenę śmierci jej syna. Wyrzuty sumienia? Nie, to nie one.
Ona na to po prostu nie zasługiwała. O jednego drapieżnika mniej na świecie to też już coś. A może zamieszanie ściągnie tu tych pajaców i przemycę się z nimi do ich bazy? - zdążyłam jeszcze tylko pomyśleć.
— Stój! - zawołałam do Valentii, podbiegając do niej od strony, z której dobiegały niepokojące odgłosy.
Wreszcie wypadło na mnie szare, futrzaste stworzenie, próbując się dobrać do gardła. Szybko tego pożałowało, odrzucone na bok kopytami. Kolejny również wylądował nieopodal, zabity siłą samego uderzenia. Wtedy rozległo się głuche pacnięcie ciała o ziemię i rozpaczliwy jęk. Jeden z nich dopadł klaczy i szarpał za jej nogę. Rozwścieczona tym, zdeptałam go i stanęłam nad nią, będąc zdecydowaną na obronę. Wilki z całych swoich sił próbowały się dobrać właśnie do niej - do osłabionej, niemalże umierającej istoty, najłatwiejszego łupu, ale w końcu zorientowały się, że wpierw trzeba będzie wyeliminować jej strażnika. Zaczęły rzucać się na mnie, orając pazurami i zębami ciało. Za każdym razem przeszywała mnie fala bólu, ale faktem było, że żaden się jeszcze nie prześlizgnął. Ostatecznie furia opadła, a pozostałe trzy drapieżniki zginęły w leśnej gęstwinie.
Wtedy Valentia spojrzała na mnie ostatni raz, ostatni raz jęknęła, i wyzionęła ducha.
Naprawdę umarła z uśmiechem na pysku.
Czy taki miała plan, zanim tu przyszła? Natknęłam się na nią w odpowiednim czasie.
Minęłam się ze śmiercią o włos i nie zapobiegłam jej...
<Khonkh? To co tam u ciebie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!