- Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Rodzice się mną nie interesowali, dla nich byłam nikim- Powiedziałam ze smutkiem do klaczy.
- Przykro mi. - odpowiedziała Vayola
- No cóż, trzeba żyć dalej. No, a znalazłam się tu dlatego, że uciekłam od rodziców, miałam ich dosyć. Jeśli chodzi o tamte dwa pytania, to bardzo mi się podoba w waszym klanie i moja ranga to nauczyciel walki. - powiedziałam spokojnym głosem.
- Hmmm.... Może się przejdziemy? - spytała mnie klacz.
- Tak. Możemy się przejść.
Obydwie skierowałyśmy się w stronę lasu. Spacer minął nam ciekawie, przez całą drogę rozmawiałyśmy razem. Wróciłyśmy do klanu. Vayola stała obok mnie i razem skubałyśmy trawę.
~Następnego dnia~
Spałam sobie smacznie, gdy nagle usłyszałam stukot kopyt. Zobaczyłam Vayolę. Klacz podeszła i spytała się, czy się wyspałam, ja odpowiedziałam, że tak. Nagle srokata klacz spytała się mnie, czy ktoś mi wpadł w oko.
- Wiesz....ja nie..... Nikt mi nie wpadł w oko. - odpowiedziałam jąkając się.
- Na pewno?
- Na pewno. A czemu pytasz? - spytałam się.
- A... Tak po prostu.
Wstałam na cztery nogi i zaczęłam skubać trawę. Trochę dziwne było pytanie Vayoli. Nudziło mi się, więc postanowiłam pobrykać i pogalopować wokół klanu. Klacz wpatrywała się we mnie dziwnym wzrokiem, po czym wróciła do skubania trawy. Stanęłam obok niej. Klacz spytała się mnie, czy miałam rodzeństwo. Ja odpowiedziałam jej, że nie, i w sumie dobrze mi z tym. Położyłam się na trawie i spojrzałam na klacz. Po czym zadałam jej pytanie:
- Masz tu wielu przyjaciół czy nie? Trochę głupie pytanie. - powiedziałam w jej stronę.
<Vayola?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!