Strony

4.11.2018

Od Kirka "Ostatni sen"

Wraz z Valentią wybraliśmy się dziś na mały spacer. Przeszliśmy się po lesie, wspominając naszego niedawno zmarłego znajomego, Williama.
-Już niedługo i nas czeka podobny los-powiedziała klacz.
-Przestań, więcej optymizmu-odparłem, przytulając swoją partnerkę. Ta w odpowiedzi posłała mi smutny uśmiech. Po powrocie ze spaceru pokręciliśmy się trochę po klanie. Odkąd wychowaliśmy nasze córki i przestaliśmy wykonywać swoje obowiązki, tak właśnie spędzaliśmy większość czasu. Natknęliśmy się na jedną z naszych córek, Khairtai, z którą trochę porozmawialiśmy. Ostatnio obie nieco się od nas oddaliły, co szczególnie bolało Valentię. Ja starałem się ją wspierać, tłumacząc, że to naturalna kolej rzeczy. Przecież nasze dzieci nie mogą spędzić z nami całego swojego młodego życia, prawda? Niedługo potem poczułem się ogromnie zmęczony, dlatego poszedłem spać. Moja partnerka stanęła obok mnie i wtuliła się we mnie. Od tak dawna zasypialiśmy właśnie w ten sposób...lata, które spędziłem bez Valentii, wydawały mi się tak oddalone i nierealne, jakby nigdy nie miały miejsca albo jakby przeżył je jakiś inny koń, ale na pewno nie ja. Następnego ranka zaraz po śniadaniu ponownie trochę się przespacerowaliśmy. Tym razem narzuciliśmy sobie szybsze tempo, ale poskutkowały to niestety dużym zmęczeniem.
-Nie polecam być starym-powiedziałem, kiedy już wracaliśmy do klanu.
-Gdyby tak można było jeszcze raz stać się młodym, ale zachowując doświadczenie i mądrość, którą się nabyło przez te wszystkie lata...-odparła Valentia.
-Może ktoś kiedyś wynajdzie wehikuł czasu-powiedziałem.
-Może będzie to jakiś nasz potomek i przeniesie się w czasie, aby poznać swoich praprapraprapradziadków? Może już jutro nas odwiedzi?-ożywiła się Valentia i posłała mi swój uśmiech, za który mógłbym nawet zabić.
-Taa, jasne. Nie bujaj tyle w obłokach, tylko skup się, bo jeszcze się potkniesz i przewrócisz-odparłem, po czym popchnąłem lekko klacz. Ta zrobiła kilka chaotycznych kroków w przód, ale udało jej się utrzymać równowagę.
-Ty niedobry!-zawołała, po czym odwróciła się, aby mi oddać. Ja jednak uskoczyłem w bok, robiąc unik. Klacz zaśmiała się, podczas gdy ja przyklęknąłem lekko.
-Coś się stało?-zaniepokoiła się, widząc, iż nie mogę utrzymać się na nogach.
-To nic takiego. Pewnie po prostu coś sobie zwichnąłem albo...-zacząłem.
-Więc musisz iść do medyka-przerwała mi Valentia. Próbowałem odwieść ją od tego pomysłu, tłumacząc, że nie jest mi to potrzebne, ale klacz nie dała się przekonać. Zaprowadziła mnie do klanu i zostawiła na uboczu, a sama odnalazła Hadvegara. Po badaniu ogier stwierdził, że po prostu nadwyrężyłem sobie mięśnie w tylnej prawej nodze i powinienem nieco odpocząć. Podziękowaliśmy mu, po czym medyk oddalił się.
-Widzisz? Mówiłem, że nic mi nie jest-odparłem, kładąc się, aby nie obciążać chorej kończyny.
-Chyba tak nie do końca "nic", skoro ledwo mogłeś chodzić. Lepiej dmuchać na zimne i uważać na siebie-odparła klacz.
-W moim wieku nie ma już na co uważać. I tak tą nadwyrężoną nogą jestem już na tamtym świecie-odparłem, po czym zaśmiałem się. Mojej partnerce nie było jednak do śmiechu.
-Przestań. Nie mów tak. To wcale nie jest zabawne-odparła.
-Może i nie. Ale prawda jest taka, że kiedyś każdego z nas czeka koniec. Jesteś na to gotowa? Na śmierć? Na życie beze mnie?-zapytałem.
-A skąd ci przyszło do głowy, że ty niby umrzesz pierwszy? Może...
-Bo ja nie potrafię wyobrazić sobie życia bez ciebie. Dlatego muszę umrzeć przed tobą, nie ma innej opcji-przerwałem jej. Moje słowa musiały ją mocno zaskoczyć, gdyż przez chwilę tylko leżała obok mnie i nic nie mówiła.
-Ja też nie wyobrażam sobie życie bez ciebie...-odparła w końcu.
-Ach tak? W takim razie przyrzeknij mi tu i teraz, że jeżeli umrę, to ty postarasz się nadal żyć pełnią życia-powiedziałem.
-Ale ty musisz obiecać mi to samo-odparła. Uśmiechnąłem się do niej, po czym złożyliśmy sobie swoje obietnice.
-A teraz wybacz, ale jestem zmęczony. Muszę się chyba na trochę położyć-powiedziałem.
-Jasne. Ja może pójdę się przejść albo porozmawiam z którąś z naszych córek. Albo z Yatgaar lub z jakimś innym koniem, jeśli na kogoś wpadnę. Potem przyjdę jeszcze sprawdzić co u ciebie-odparła klacz, po czym przytuliła się do mnie. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, aż w końcu zażartowałem, że ma już iść, bo nie daje mi spać. Valentia posłała mi swój uśmiech, po czym wstała i oddaliła się. Patrzyłem na jej sylwetkę dopóty, dopóki całkowicie nie zniknęła mi z oczu. Potem położyłem głowę i nim się zorientowałem, zasnąłem. Śniło mi się, że ja i Valentia jesteśmy w lesie i szukamy drogi powrotnej do klanu, czyli robimy dokładnie to, co kiedyś, gdy się poznaliśmy. Zajęło nam to naprawdę dużo czasu, ale w końcu odnaleźliśmy stado. Zaczęliśmy biec w jego stronę. Klacz wbiegła w grupę koni, ale ja, choć biegłem ile sił, nadal stałem w miejscu. Dopiero po chwili ruszyłem się, ale zamiast przybliżać się do nich wszystkich, zacząłem się oddalać. Valentia odwróciła się w moją stronę i pobiegła za mną, krzycząc coś przy tym. Ja zaś czułem, że klacz nie może, nie powinna za mną biec, pod żadnym pozorem. Otworzyłem usta, aby ją ostrzec, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Na szczęście inne konie zdołały zatrzymać moją partnerkę. Ostatnie, co zdążyłem zauważyć, to jej smutne, ale jednocześnie emanujące życiem i ciepłem spojrzenie, którym tak często obdarzała mnie przez te wszystkie lata naszego wspólnego życia.
 
KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!