Nagła zmiana pogody zmusiła nas do skrycia się w lesie. Oczywiście nie było to dla nas zaskakujące, gdyż w Mongolii duża zmienność była czymś najzupełniej normalnym. Grad padał i padał. Nie zanosiło się, aby szybko miało się to skończyć. W końcu jednak wszystko musi doczekać swojego końca. Pogoda poprawiła się, a zza chmur nieśmiało wyjrzało słońce.
-Może będzie widoczna tęcza-powiedziałem, spoglądając na niebo.
-Może to takie morze, w którym pływa wielka ryba "chyba"-odparła klacz. Popatrzyłem na nią zaskoczony, gdyż zwykle nie wysławiała się w ten sposób.-To co teraz?-dodała jak gdyby nigdy nic.
-Cóż, w klanie chyba nie jesteśmy specjalnie potrzebni. Kontynuujmy wspólne spędzanie czasu-odparłem, uśmiechając się przy tym. Yatgaar nic nie powiedziała, a jedynie odwzajemniła uśmiech. Po chwili oboje ruszyliśmy dalej. Po niedługim czasie trafiliśmy na kolejną polanę. Tutaj jednak naszą sielankę przerwał niemiły widok. Po drugiej stronie coś leżało, a po dokładniejszym przyjrzeniu się temu można było zauważyć, że to "coś" ma koński kształt. Yatgaar i ja spojrzeliśmy po sobie zaniepokojeni. Podeszliśmy bliżej, ale nie rozpoznałem w koniu żadnego członka klanu. Miał przedziurawione gardło, co mogło wskazywać, że zginął w wyniku ataku drapieżnika. Jednak nie został zjedzony, a to mogło oznaczać, że zwierz nadal jest blisko nas i klanu.
-Musimy wrócić do stada i wszystkich ostrzec-powiedziałem. Klacz zgodziła się ze mną. Najpierw jednak postanowiliśmy jeszcze przyjrzeć się ciału.
-To nie wygląda mi na robotę wilka albo innego drapieżnika-odezwała się Yatgaar. Po dokładnych oględzinach i ja zauważyłem, że brzegi rany były gładkie, a gdyby była to sprawka jakiegoś mięsożercy, to koń miałby rozszarpane gardło.
-Trzeba jak najszybciej dowiedzieć się, czyja to sprawka-powiedziała klacz. Pokiwałem głową, po czym zawróciliśmy w stronę klanu. Nie odbiegliśmy jednak daleko, kiedy usłyszeliśmy czyjeś rozmowy. Rzuciłem klaczy jedno szybkie spojrzenie. Zaraz potem oboje natychmiast zaczęliśmy nasłuchiwać.
-Idioci! Jeśli należał do tego klanu, które tutaj się znajduje, mógł nas do niego zaprowadzić! A martwy raczej za wiele nie powie! Czy wy czasem myślicie?!-do naszych uszu dotarł głos najprawdopodobniej należący do jakiegoś bardzo rozgniewanego ogiera.
-Wybacz nam, przywódco, ale myśleliśmy, że nas zaatakuje albo...-usłyszeliśmy głos innego konia. Osobnik ten sprawiał wrażenie przestraszonego i niepewnego, a przez to mówił ciszej i gorzej było go słychać.
-Jeden koń?! Całą grupę?! Nie ośmieszaj się, Urben. Tłumaczyć to się będziecie naszemu władcy, nie mi. Ale jeśli znowu i mi się dostanie i to za to tylko, że mam wami dowodzić, to was chyba pozabijam. Wy jesteście niemożliwi-usłyszeliśmy ten sam głos co na początku.
-Słyszysz coś jeszcze?-spytałem Yatgaar. Konie musiały się od nas oddalić, bo do moich uszu nie docierały już żadne słowa z ich rozmowy. W odpowiedzi klacz przecząco pokiwała głową.
-Kto to mógł być? I o co im mogło chodzić?-spytała.
-Nie mam pojęcia, ale zapewne to oni załatwili tamtego konia. A to oznacza, że mogą być bardzo niebezpieczni-odparłem.
<Yatgaar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!