Strony

8.08.2018

Od Shiregt'a do Rose ,,Legendarne poszukiwania (Naadam)"

— Dobrze mieć takie magiczne miejsce. - stwierdziła klaczka.
— Kiedyś pokażę ci więcej na naszych terenach. - oznajmiłem, uśmiechając się z nadzieją, iż obietnica się spełni.
~Pół roku później~
Zbliżała się ta chwila, w której z dziedzica zostanę prawdziwym i prawowitym władcą klanu, a im mniej czasu do niej pozostawało, tym bardziej narastał we mnie niepokój i kończyły się zapasy cierpliwości. W mym umyśle pojawiało się coraz więcej niepewności, mimo, że wszystko zapowiadało się wspaniale. Z nudów pragnąłem udowodnić sobie jakoś, że słusznie to mi przypadła ta rola, i w końcu do głowy wpadł mi pewien pomysł, niewymagający włóczenia się zbyt daleko, ale z pewnością niebędący prostym zadaniem.
Tymczasem kręciłem się w kółko, szczypiąc roślinność wargami, stanowiącą moje śniadanie. Dosyć wczesne, bowiem oprócz mnie przytomna była tylko cała ,,królewska" rodzina, Miva, Valentia i Hadvegar. Osiadły na cienkich gałęziach drzew śnieg skrzył się pięknie w słońcu, sprawiając, że ich korony przypominały posypane migoczącym, gwiezdnym pyłem. Poza tym było jednak nieznośnie zimno i mokro. W polu widzenia hycnęła tylko parę razy rudo-szara wiewiórka, po czym udała się w sobie tylko wiadomym kierunku. Po posiłku wytarzałem się porządnie i napiłem. Aby przygotować się do działania, rozgrzałem się jedynie trochę, bowiem nie posiadałem żadnej broni, którą mógłbym wyczyścić, ani towarzysza, któremu mógłbym o tym opowiedzieć. Swoją drogą, przydałby się chociaż jakiś lekki sztylet. Muszę o tym pomyśleć w najbliższym czasie. Teraz natomiast na przemian galopowałem i kłusowałem, starałem się dosięgnąć głową lub kończyną jakiegoś punktu lub wykonywałem najprostsze figury, trudne do uznania za działanie celowe.
Obleciałem wzrokiem całe stado, po czym skierowałem się do rodziców, by im przekazać, by dziś nie nastawiali się na mój rychły powrót ze spaceru. Po tym wziąłem głęboki wdech i ruszyłem przed siebie w las, starając się stąpać jak najciszej, bezszelestnie. Obserwowałem czujnie otoczenie, wytężając wzrok do bólu. Nie uszedłem wiele, kiedy na mojej drodze pojawił się inny koń o charakterystycznej, nie do pomylenia wręcz maści. Klacz szła wolno przed siebie. Pewnie wybrała się rozprostować nogi...
— Rose...? - spytałem cicho, podchodząc bliżej.
— O, cześć, Shiregt. - odparła, zatrzymując się. Wtem tuż za nią zauważyłem siedzący nisko mój cel. Przez moment nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Ptak o metalicznym, brązowo-granatowym upierzeniu z krwisto czerwoną brwią nad okiem i zakrzywionym dziobem; jego ogon musiał być równie piękny.
— Nie ruszaj się. - rzekłem do znajomej, podkradając się, by nie zburzyć spokoju lotnika.
— Co? - klacz odwróciła łeb. Na ten ruch cel zareagował nagłą ucieczką. I...po ptakach, tak? Zresztą, i tak by pewnie zwiał... - uspokoiłem się.
<Rose?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!