Dziś powziąłem sobie za cel podreperowanie mojego kamuflażu. Umiejętność ukrywania się była w końcu dość ważną, głównie w razie wybuchu wojny, walki czy po prostu konieczności podpatrzenia czegoś, pozostania niezauważonym. Przy moich obecnych kompetencjach nawet największy amator wykryłby z łatwością moją obecność. Natura nie uzdolniła mnie w tym kierunku, ale to nie znaczy, że nie mogę dojść przynajmniej do normalnego poziomu.
Do treningu potrzebowałem jednak drugiego konia. Po krótkim zastanowieniu uznałem, że najlepszym kandydatem będzie Rose. Ku mojej uldze i lekkim zdziwieniu, klacz zgodziła się. Odeszliśmy więc w ustronne miejsce, pełne krzaków i gęstych zarośli, idealne do ćwiczeń.
— To, co mam robić? - spytała moja towarzyszka, przechylając głowę.
— Cóż...krótko mówiąc, musisz mnie odnaleźć. Zamknij oczy. - rzekłem, po czym sam ruszyłem na poszukiwania jakiejś kryjówki.
Na początku absolutnie mi nie szło. Wystarczyło kilka chwil, by Rose podeszła do mnie i skinęła głową na znak, a ja gramoliłem się z powrotem na ,,start". Po pewnym czasie nastąpił mimo wszystko jakiś przełom. Odnalezienie mnie nie było już tak łatwe, jak przedtem, siedziałem cicho jak mysz w norze. Być kamyczkiem w stogu liści. - powtarzałem sobie cały czas pomocniczo. W końcu jednak klacz zapragnęła wrócić do reszty stada. W drodze powrotnej oboje nieźle się uśmialiśmy; od kopyt aż po grzbiet przyozdobiony byłem kawałkami ziemi, liśćmi, błotem i innymi cudami natury.
— Dziękuję. - rzekłem w pewnym momencie.
— Nie ma za co. Jeżeli jeszcze kiedyś będziesz tego potrzebował, koniecznie mnie zaproś. - odparła ze śmiechem. Po pożegnaniu zająłem się własnymi sprawami, zastanawiając się cały czas, ile zajmie mi odszukanie jakiegoś strumienia z czystą wodą. Może przy tej okazji znów potrenuję?
Cel osiągnięty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!