Strony

4.08.2018

Od Mivany do Mikada ,,Ostatnie zadanie" (+16)

Biegłam przed siebie, nie zwracając uwagi na stado znikające ze mną. Czasami się zatrzymywałam, by po chwili kluczyć pomiędzy skałami i drzewami, wychodzić znowu na otwarte przestrzenie. Mogłam uciec już daleko, gdyż spędziłam sporo czasu na samotnym wędrowaniu - na wschodzie widać było już słońce w pełnej okazałości - ja jednak nie miałam na tyle woli opuszczenia stada, by odejść daleko, więc krążyłam w znajomych terenach, czasami dostrzegając znajome sylwetki.
,Mivana, to uciekanie jest głupie. Jesteś przecież silna i odważna. A może się mylę?' - głos w mojej głowie pojawił się nagle, zatrzymując mnie, zdziwioną, w miejscu - ,Musisz stawić czoła przeciwnościom losu. Chcesz, żeby ofiara matki poszła na marne?'
,Ale... Nie mogłabym spojrzeć im wszystkim w pyski. Gdybym się przyznała... Od razu skazaliby mnie na śmierć, lub wygnanie. Co to za różnica?'
,Nie bądź taką ciotą, Mivana. Skąd możesz wiedzieć, co się zdarzy? A w razie kłopotów, masz swoją prędkość i zwinność. Co masz do stracenia? Chcesz stracić również ojca, tylko i wyłącznie ze SWOJEJ głupoty?'
Nie dyskutowałam z Głosem dłużej. Zawróciłam i niechętnie pokłusowałam z powrotem, kierując się w stronę koni. Gdy byłam już w odległości jakichś 50 kroków od reszty, dostrzegłam swojego ojca leżącego na trawie, oraz medyka, który stał nad nim. Moje serce zatrzymało się na moment, by chwilę później zacząć bić z niewiarygodną prędkością, kiedy galopowałam w ich stronę. Zwolniłam jednak w połowie drogi, widząc, że ojciec żyje i najwidoczniej ma się dobrze, gdyż rozmawiał z medykiem. Pokłusowałam do nich i stanęłam u boku lekarza.
- Mogę prosić mojego ojca na rozmowę w cztery oczy? - zapytałam Hadvegara, patrząc na niego znaczącym wzrokiem. Moja duma jednak nie wyparowała do końca.
- Oczywiście. Tylko nie zakorzeniajcie się tam. Mikado musi być pod stałą opieką lekarską - odparł, jakby nie zauważając sposobu, w jaki na niego patrzyłam. On także był winny śmierci mojej matki. Może mniej niż ja, ale jednak.
Odwróciłam się do ojca. Patrzył na mnie wyczekująco, zapewne zastanawiając się, co niby mam do powiedzenia, po tym, jak bezwstydnie uciekłam.
,On ma prawo wiedzieć'
Wzięłam głęboki oddech, szykując się na tą rozmowę.
- Ojcze, ja... Przepraszam. Przepraszam za to, że zostawiłam cię, uciekłam, byle jak najdalej od zmartwień, nie zastanawiając się ad tym, co ty czujesz. Chodzi o to... Uciekłam, bo bałam się procesu. Bo to ja ją ZABIŁAM. Nie chciałam, po prostu... Stchórzyłam. Mogłam ją przecież wyciągnąć stamtąd, albo patrzeć przed siebie, odsunęłabym się, ona poszła by za mną... Ale nawet wtedy, kiedy rozdzieliło nas płonące drzewo, mogłam podnieść którąś z lżejszych przeszkód, tak, aby ona przeszła. Mogła wyjść z tego pożaru, wiesz? Mogła z niego wyjść, ale ja zabrałam jej tą możliwość. Zostawiłam ją w płomieniach, bez żadnych szans. Ja... Chciałabym umieć cofnąć czas, uratować ją, znaleźć dla niej lekarstwo... A teraz... Nawet mój ojciec nie chce mnie znać - skończyłam swój wywód zdaniem, które wycisnęło kolejne łzy z moich oczu. Płakałam po raz kolejny tego dnia, choć nie do końca miałam już czym.
- Tego nie powiedziałem - tata uśmiechnął się do mnie, mimo iż widziałam, że kryje się za tym rozpacz i ból.
Zobaczyłam kątem oka zniecierpliwionego Hadvegara, który zapewne chciał już jakoś zająć się moim ojcem, którego ja cały czas męczyłam. Chyba zauważył, że się mu przyglądam, gdyż kiwną nieznacznie głową.
- Ja... Mam coś do załatwienia - spojrzałam na czarne zgliszcza po drugiej stronie rzeki, od której nie oddaliliśmy się zbytnio, gdyż każdy trochę ucierpiał podczas ucieczki, chociażby zmarnowaniem energii. Bez słowa poszłam w tylko sobie znanym kierunku.
Podeszłam do kępki kwiatów. Usychające powoli płatki, w kolorze słońca, mieniły się poranną rosą. Schyliłam łeb i zerwałam kilka łodyżek, starając się nie uszkodzić ich delikatnego piękna. Kiedy kwiaty znalazły się już bezpiecznie w moim pysku, przeprawiłam się szybko przez płytszy odcinek rzeki, po czym pobiegłam w czarny las. Dokładna trasa zaryła mi się w pamięci, jak zresztą każda nie miła sytuacja i jej szczegóły. Po dłuższej chwili znalazłam się w miejscu, gdzie porzuciłam bezczelnie matkę. Zapach śmierci wdarł się brutalnie do moich nozdrzy, od razu przyprawiając mnie o zawrót głowy. Nie miałam jednak zamiaru zawieść mojej matki w ostatnim zadaniu, jakie mi dała. Okazało się, że pod jednym ze zwęglonych pni, jest szpara, przez którą jakoś udało mi się wejść do, już nie płonącego, więzienia matki. Pośrodku znajdowało się coś, co ledwo przypominało moją matkę - sierść prawie całkowicie zmieniła się w pył, a skóra stała się wysuszona i brązowa. Powiek prawie nie było, oczodoły ziały pustkami. W kilku miejscach brakowało skóry, więc można było dojrzeć części narządów, które jeszcze niedawno pracowały zawzięcie, by utrzymać moją matkę przy życiu. Pozostało kilka strupów krwi, na ranach, które powstały w wyniku ucieczki przez las, a których nie zauważyłam wcześniej. Stado much latało wokół, co chwila siadając na rozkładających się zwłokach. Ten widok nie napawał mnie tyle obrzydzeniem, co wielką żałością po starcie rodzicielki. Po moim pysku zaczęły spływać łzy. Ułożyłam kwiaty na ziemi.
- To dla ciebie. Przepraszam... Naprawdę - wyszeptałam, znów zanosząc się szlochem.
Wiedziałam, że nie mogę zostać tam długo, gdyż wszelakie choróbska tylko czekały, by dopaść i uśmiercić również i mnie, więc z bolącym sercem wycofałam się. Rzuciłam ostatnie spojrzenie matce, po czym pobiegłam do klanu, nie odwracając się ani razu.

< Mikado? Co tam u ciebie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!