Strony

6.08.2018

Od Mivany do Khairtai ,,Przy świetle księżyca"

Spacerowałam niedaleko od klanu. Ziemia pokryta cieniutką warstwą śniegu, spod której wystawała żółta, rozkładająca się, bądź uschnięta, trawa. Każda biała drobinka skrzyła się w blasku księżyca. W końcu odnalazłam - idealne miejsce do obserwacji srebrnego okręgu. Usiadłam na chłodnej ziemi. Już miałam otworzyć pysk, kiedy usłyszałam skrzypienie śniegu pod czyimiś krokami. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził odgłos. Kilkadziesiąt kroków ode mnie stał biały koń, na pierwszy rzut oka wyglądająca przerażająco biało w bladym świetle, na tle zimowego puchu - niczym zjawa. Kiedy jednak przyjrzałam się jej bliżej, dostrzegłam podpalenia, oraz inne kolorystyczne akcenty, które musiały należeć do świata żywych. Klacz - teraz już byłam pewna płci przybysza - również mnie zauważyła i zaczęła truchtać w miejscu. Miałam ochotę ją przegonić, albo samej odejść gdzieś dalej, aby odnaleźć święty spokój, jednak coś kazało mi zaprosić siwkę do siebie. Ruchem głowy przywołałam ją i po chwili klacz znalazła się u mojego boku i również usiadła. Z tej perspektywy, mogłam dostrzec wyraźnie jej rysy i zrozumiałam, że mam przed sobą jedną z towarzyszek zabaw z dzieciństwa.
- Ty jesteś... K... - starałam sobie przypomnieć jej imię.
- Khairtai - grzecznie podpowiedziała klacz.
- A, tak, właśnie - powiedziałam cicho, zwracając głowę na księżycową tarczę.
- Zapomniałaś?
- Nie mam pamięci do imion, a jeśli nie spotykam się z kimś regularnie, no cóż - stwierdziłam obojętnym głosem, nie odrywając wzroku od nocnego nieba.

< Khairtai? Masz coś do powiedzenia? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!