Spacerowałam niedaleko od klanu. Ziemia pokryta cieniutką warstwą śniegu, spod której wystawała żółta, rozkładająca się, bądź uschnięta, trawa. Każda biała drobinka skrzyła się w blasku księżyca. W końcu odnalazłam - idealne miejsce do obserwacji srebrnego okręgu. Usiadłam na chłodnej ziemi. Już miałam otworzyć pysk, kiedy usłyszałam skrzypienie śniegu pod czyimiś krokami. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził odgłos. Kilkadziesiąt kroków ode mnie stał biały koń, na pierwszy rzut oka wyglądająca przerażająco biało w bladym świetle, na tle zimowego puchu - niczym zjawa. Kiedy jednak przyjrzałam się jej bliżej, dostrzegłam podpalenia, oraz inne kolorystyczne akcenty, które musiały należeć do świata żywych. Klacz - teraz już byłam pewna płci przybysza - również mnie zauważyła i zaczęła truchtać w miejscu. Miałam ochotę ją przegonić, albo samej odejść gdzieś dalej, aby odnaleźć święty spokój, jednak coś kazało mi zaprosić siwkę do siebie. Ruchem głowy przywołałam ją i po chwili klacz znalazła się u mojego boku i również usiadła. Z tej perspektywy, mogłam dostrzec wyraźnie jej rysy i zrozumiałam, że mam przed sobą jedną z towarzyszek zabaw z dzieciństwa.
- Ty jesteś... K... - starałam sobie przypomnieć jej imię.
- Khairtai - grzecznie podpowiedziała klacz.
- A, tak, właśnie - powiedziałam cicho, zwracając głowę na księżycową tarczę.
- Zapomniałaś?
- Nie mam pamięci do imion, a jeśli nie spotykam się z kimś regularnie, no cóż - stwierdziłam obojętnym głosem, nie odrywając wzroku od nocnego nieba.
< Khairtai? Masz coś do powiedzenia? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!