Historia opowiadana przez Vayolę była po prostu...świetna. Z pozoru niewyróżniająca się z tłumu podobnych opowieści dziadków i babci, wykorzystująca pewne motywy, a jednak inna, posyłająca w stronę słuchacza ciepły powiew świeżości i ukryty gdzieś na odwróconym dnie morał, który można interpretować na wiele sposobów. Legenda trzymała w napięciu. Miała w sobie to coś, co przyciągało. Reakcja reszty skupionych na historii źrebiąt tylko upewniła mnie w swoim przekonaniu. Przyznam, że klaczka mi zaimponowała; miała u mnie duży plus i dzięki temu z chęcią przyjąłbym ją do frakcji. Vayola może stać się mocnym filarem dla frakcji.
— I jak? Mogę zostać członkinią ,,Wiatrów prerii"? - spytała po chwili, zaczerpnąwszy powietrza.
— Oczywiście. - odparłem. - Witaj w naszym gronie! - dodałem z nutką entuzjazmu. Reszta towarzystwa w większości uśmiechała się przyjaźnie.
— Dziwnie się czuję. - parsknęła klacz. Zaśmiałem się krótko, po czym zaproponowałem:
— Chodźmy urządzić jakąś gonitwę na cześć nowego wichru - a mianowicie czarnogrzywej. - skoro usłyszałem twierdzące odpowiedzi, ruszyłem na czele grupy w stronę gładkiego kawałka otwartej przestrzeni, oddalając się od stada. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Zaczęliśmy od rozgrzewki, aby przypadkiem podczas wyścigu czegoś sobie nie uszkodzić. Następnie postanowiliśmy wspólnie podzielić się w pierwszej rundzie na drużyny po dwa konie. Byłem w jednej ekipie z Vayolą. Ta para, która pierwsza dotrze do mety - jeden źrebak trzymał drugiego cały czas za grzywę - wygrywa.
<Vayola? Chciałam zakończyć ten wątek teraz, ale niech tam będzie jeszcze wyścig.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!