Strony

11.06.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Kłębią się forgeh lopis..."

Partner zbliżył się do mnie, ściszając nieco głos. Poczułam na sobie jego głęboki oddech, ciepło drugiego ciała i jego bliskość. Te bodźce czyściły jakby pamięć sprzed ostatnich kilku chwil i działały wyjątkowo pobudzająco najwyraźniej nie tylko na mnie. Gniadosz zmrużył oczy i objął mnie za szyję, podgryzając okolice mojego kłębu i grzywę, przy okazji wyciągając z niej kawałki roślinności. Na dłuższy moment oddaliśmy się czułościom. Wreszcie odsunęłam się wolno. Mimo wszystko to nie był odpowiedni czas dla nas. Postanowiłam wrócić do wcześniej zarzuconego tematu.
— Kaszlał trochę i był jakby bardziej osowiały. - oświadczyłam otwarcie. Władcy mina zrzedła, a spoważniała, gdy głowę odwrócił.
— Shiregt! - krzyknął do źrebięcia, kręcącego się już w znacznej odległości. Źrebak, chyba z ciężkim westchnięciem, wrócił w nasze pobliże. Usłyszeliśmy jeszcze jedno kaszlnięcie.
— Więc sytuacja się nie poprawia...wręcz przeciwnie. - rzekł ze zmartwieniem. - Na miejscu musimy podjąć działanie. - zadecydował, spoglądając jeszcze na mnie dla pewności. Teraz, kiedy już ,,wyszło na moje", całe napięcie z tym związane jakby uszło - problem zidentyfikowany, pozostało trudniejsze rozwiązanie. Wiemy, na czym stoimy. Kiwnęłam jedynie głową, zastrzygłam uszami, i ruszyłam w stronę syna.  Ten podniósł głowę, starannie maskując wyrzut w swoich oczach. Stanęłam, przyglądając się mojemu małemu przyszłemu władcy. Był silny i z dużą dozą pewności byłby dobrym przywódcą. Tylko czy będzie dość mocny, by stawić czoło chorobie?
— Chodź, poszukamy twojej siostry i brata. - uśmiechnęłam się. Ogierek odwzajemnił to z wahaniem.
~Skip time: początek wyprawy następnego dnia~
Jasne, złociste słońce wczesnego lata grzało, ale od momentu wyruszenia grzało już dokuczliwie, niemiłosiernie i męcząco. Żadnego łagodzącego, chłodnego powiewu, pochmurnego nieba, nic oprócz żaru lejącego się z nieba coraz większymi kroplami. Zapowiadał się upalny dzień, podczas którego na szczęście mieliśmy do pokonania spory odcinek drogi przez las. Obserwowałam uważnie resztę podążającego za mną klanu, dzieci zaś przebywały pod opieką ich ojca. Zauważyłam, że ma pełne kopyta roboty z poganianiem dwóch członków: Valentii, prychającej i przystającej co jakiś czas, a szczególnie Lexus. Klacz szła ze zwieszonym łbem z tyłu (całe szczęście, nie zarażała innych), miała jakąś dziwną, rozległą plamę na grzbiecie, pokasływała i powłóczyła nogami. Kondycja pogorszyła się też trochę u Forever i Mivany, za to Khairtai i Vayola biegały wkoło, wykonując szalony slalom między maszerującymi końmi, jakby nigdy nic; wcześniejsze objawy całkowicie zanikły. Przynajmniej to młode pokolenie wyszło na dobrą drogę.
Stępowaliśmy wąską ścieżką, oganiając się od natrętnych owadów, korzystających skwapliwie z takiej okazji. Minęło południe, jednak dopiero w środku popołudnia powietrze zaczęło się ochładzać, przynosząc tym samym ulgę po parnej połowie dnia. Zbliżaliśmy się już do naszego celu, Shiregtowi polepszyło się. Wtedy obok mnie pojawił się Khonkh.
— Lexus nie daje rady. Zatrzymajmy się na chwilę. Wszystkim wyjdzie to na dobre. - wyrecytował szybko.
— Postój! - wydałam rozkaz. Stado odpoczywało w lekkim rozproszeniu, gdy zbliżył się Byorn z U'schią.
— Dlaczego zatrzymujemy się w takim momencie? - zadał pytanie. Przewróciłam oczami, analizując tę bezczelność i ciekawość zarazem, podczas gdy mój partner wskazał kończyną na przyczynę. Właściwie, ogier mógł się do czegoś przydać.
— Zawołaj medyka. - oświadczyłam. Kary pokiwał głową, po czym zniknął w tłumie. Wkrótce Nick zajął się klaczą, ale był w stanie orzec nam tyle, jak i cała reszta: nic. Nie miał bladego pojęcia o tej przypadłości, lecz przypuszczał, że nie jest to byle co.
— Ruszajmy. - powiedziałam spokojnie, gdy nagle doszedł mnie szelest liści, dodatkowo z kilku stron. Odruchowo przyjęłam bojową postawę, klan skupił się bardziej za naszą parą, bojownikami i obrońcami. Z niezbyt gęstych w tej okolicy zarośli około kilkadziesiąt metrów dalej widać już było czyjeś rozłożyste rogi. Na drogę wyskoczyła czwórka reniferów. Bynajmniej nie wyglądała na przyjaźnie nastawionych, więc pozwoliłam sobie na położenie uszu i przeszycie przybyszy wrogim spojrzeniem. Po utrzymanej w napięciu ciszy odezwał się w końcu jeden z nich:
— Kim jesteście i czego tu szukacie? - spytał dumnie, potrząsając potężnym porożem. Shiregt również najeżył się, jego rodzeństwo mniej, ale znacząco.
— Przede wszystkim my moglibyśmy zapytać o to was. - odparłam.
— To panom terenów przysługuje to prawo, i dobrze o tym wiesz, mademoiselle (czyt. madmłazel). - mruknął twardo. Wyszczerzyłam zęby, postępując krok do przodu.
— Jeżeli się za nich uważacie, właśnie je łamiecie. - powstrzymałam się od syknięcia. W moim umyśle pojawiła się już chęć wylania krwi, czegoś, co napędzało mnie do działania.
— My, skromni zjadacze trawy? To nasz władca, uznany przez żyjące tu istoty za króla... - zaczął tłumaczyć. Teraz dotarło do mnie: przejęli niepostrzeżenie te ziemie. 
— Z drogi. - warknęłam stanowczo, zakłusowując. Renifery ustawiły się jedynie w ciaśniejszy szyk obronny, parskając.
— Yatgaar...Stój. - rzekł cicho, a nieustępliwie Khonkh. Westchnęłam, zawracając. Mój partner postanowił urządzić postój na polanie z nielicznymi krzakami, na razie nie wspominając nic o tym incydencie.
Udawaliśmy się wraz z dziećmi na odpoczynek, gdy zauważyliśmy zebrany wokół czegoś leżącego tłum. Konie od razu rozstąpiły się przed władcą. W pobliżu stał bezradny medyk, Hadvegar, podczas gdy Lexus wierzgała, kręciła się i rzucała, dysząc ciężko. Plama wyglądała okropnie. Jej nieobecny wzrok przebiegał raz po raz po zebranych, próbowała zapewne parę razy się podnieść. Wszystkie jej wysiłki spełzały na niczym. Wszystkie źrebięta oprócz zaciekawionych zamieszaniem Miriady, Dantego i Shiregta odsuwano poza śmiertelny krąg. Nikt jakoś nie był w stanie się poruszyć, uciec przed agonią klaczy. Po długim wierceniu się jej ruchy stawały się coraz bardziej powolne, łeb opadł kompletnie bezwładnie na ziemię. Po paru kopnięciach znieruchomiała z wywieszonym językiem i otwartymi oczami.
Zgasła iskra życia.
Wszyscy już domyślili się pewnie co do epidemii.
Kłębią się forgeh lopis...ino teks honter?*
<Khonkh? Tragedyja na zawołanieXD Jakby co, będzie opo od Miriady, ale odpisywać śmiało możesz>

*Czarna Winorośl; Kłębią się czarne chmury...co przyniosą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!