Strony

1.06.2018

Od Yatgaar do Bush Brave'a ,,Improwizowane sądownictwo"

Tłum koni wpatrywał się w prowadzonego przez nas ze spuszczoną głową jeńca. Większość zapewne zadawała sobie pytanie, jakiż to czyn do tego doprowadził, lecz stado nie wyglądało na bardzo zaskoczone - przynajmniej jego większość. Nietrudno było się domyślić, że prędzej czy później podwinie mu się noga. Świadomość, że teraz nie ucieknie przed rozlewem własnej krwi była bardzo przyjemna i krzepiąca. Zwłaszcza, że zamierzałam to zrobić własnymi kopytami. Był jedynym echem przeszłości, frakcji Kruczych Cieni, więzadłem, które należało zerwać, unieszkodliwić tak, by nie było w stanie się odbudować.
Po przeprowadzeniu ogiera przez tłum zostawiliśmy go pod opieką Byorna, Kirka i Mikada - zawsze więcej ochrony, mniej nudy. Następnie Khonkh ruszył na skraj polany i...stanął, obserwując stado.
— Co teraz chciałabyś zrobić? - spytał po chwili, odwracając głowę w moją stronę. Te same spokojne oczy skupione były na mojej osobie.
— Improwizować. Sąd. - odparłam w dwóch słowach, zastanawiając się już nad składem tej rady.
— W takim razie proponowałbym Byorna. - rzekł gniadosz.
— Tak. - uśmiechnęłam się do niego.
~Nazajutrz~
Grupa złożona z naszej pary, jednego bojownika, Marabell i Valentii stanęła dziś naprzeciw kuca ciemnej maści o podłym, nieprzychylnym spojrzeniu.
— Zacznijmy więc. - mruknął Khonkh. Po gromadzie przelała się fala szeptów, po czym zaczęło się wymienianie win i aktów obrony. Każdy dokładał coś od siebie. Pragnęłam zakończyć to całe przedstawienie jak najszybciej i przejść do oczywistego wniosku wraz z działaniem, ale było ono pożądane. Przez cały czas rzucania oskarżeń Bush milczał, podczas gdy sądownictwo powoli uzyskiwało jeden głos - zabić. Jedynie Valentia wahała się dłużej jako ktoś z zewnątrz, wzięty dla podkreślenia uczciwości.
— A więc, niechaj nastanie śmierć. - wyrzekł te słowa władca, równocześnie spoglądając na mnie. Na moim pysku zawitał delikatny półuśmiech. Pożyczyłam od niego broń. Chłodny dotyk metalu był na drugim miejscu, za posmakiem krwi. Podeszłam powoli do przytrzymywanego przez swych wczorajszych strażników ogiera. Uniosłam łeb, by móc z całą mocą wbić ostrze w ciało, lecz w tym samym momencie usłyszałam jakiś głos z dołu:
— Nie tak prędko. - westchnęłam, przewracając oczami. Nie miałam już cierpliwości. Teraz albo nigdy.
— Masz nam coś do zaoferowania? - rzekłam ironicznie, przewiercając go spojrzeniem.
<Bush? ,,U progu śmierci"XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!