Otrząsnąłem się wreszcie z poprzedniego zdarzenia. Przez te krzaki nie mogła widzieć zbyt wiele. Zresztą, jej mogę w takiej kwestii zaufać.
— Chętnie. - uśmiechnąłem się szeroko do klaczki na pożegnanie, po czym oddaliłem się stępem do swojej rodziny. Miriada stała już przy mamie - miejmy nadzieję, że w ostatnim momencie nie strzeliło jej do głowy nic głupiego, co kazałoby opowiedzieć o całym zajściu.
— O losie...Shiregt, co wy obydwoje dzisiaj wyprawialiście? - klacz, przewracając oczami i wzdychając z troską, przyciągnęła mnie za pomocą szyi i zaczęła wylizywać na zmianę nasze rany. Zmrużyłem oczy, bowiem zabieg powodował całkiem mocne pieczenie, lecz po pewnym czasie przynosił ulgę. Ojciec popatrzył tylko i szepnął słówko o medyku, który zaraz zjawił się na jego wezwanie. Niewzruszenie stałem sztwyno jak głaz, podczas gdy Hadvegar zajmował się wpierw ocenianiem obrażeń, a później przykładaniem do nich różnych ziół.
— To młode i silne organizmy, więc rany powinny szybko się zagoić. Ewentualnie może pozostać tu blizna... - wskazał na moją szyję. Trudno. Będzie się czym pochwalić. Rodzice podziękowali, i padła dość oczywista kwestia:
— Teraz możecie nam wszystko wyjaśnić. - para spoglądała na nas wyczekująco. Wziąłem głęboki wdech i odparłem spokojnie:
— Natknęliśmy się po prostu na drapieżnika. - Miriada przytaknęła mi ochoczo, grzebiąc kopytem w ziemi.
— Rozumiemy. Ale powinniście być bardziej ostrożni i...zresztą, sami to wiecie, moje mądrale. - rzekł ojciec, zbliżając się. Po chwili staliśmy przytuleni w rodzinnym kręgu, wraz z bratem (swoją drogą, jak ON przegapił taką walkę, to zostanie dla mnie do końca mych dni niepojęte...) i matką. Oblało mnie przyjemne ciepło. Zasnąłem w spokoju, z podświadomą jedynie obawą przed jutrzejszym dniem.
~Przed wschodem słońca~
Nasza zaspana grupa kłusowała nieco śmielej, odkąd oddaliliśmy się bardziej od stada i każdy najmniejszy szelest przestał być sprawą wielkiej wagi. Nikt nie miał ochoty na dokazywanie czy rozmowy, większość pozostawała po prostu czujna. Na szczęście pojawiliśmy się na miejscu o wskazanej porze - sama okropna klacz trochę się spóźniła, ale postanowiłem nie wszczynać kolejnej bezsensownej dyskusji i nie marnować czasu. Niech zna łaskę pana. - prychnąłem w myślach.
,,Przywódczyni" poszukiwań, jak nam wyjaśniła, ciemno-czekoladowego ogiera w podeszłym wieku z krótkim, poszarpanym ogonem, rozkazała podzielić się na grupy. Mnie wraz z Mint wysłała na patrolowanie prawego skrawka terenu. Ze wściekłym wzrokiem wbitym w ziemię stępowałem, nasłuchując niekiedy jakiegoś szmeru. Dlaczego tracimy czas na tą idiotkę?
<Mint? Chyba trochę wypadłam z wątkuXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!