Strony

24.06.2018

Od Mint do Shiregta „Jej zawdzięczacie życie”


Shiregt odszedł, pozostawiając mnie samiutką. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że pójdziemy razem, ale milcząc, udałam się w swoją stronę, kierowana własnym umysłem i światłem bladej księżycowej tarczy. Wiatr zapiszczał złowrogo i zielsko zaczęło muskać mnie po zmęczonych dniem pełnym ruchu kończynach. Gdy deptałam po trawie, do moich uszu docierał charakterystyczny szelest. W końcu po krótkiej wędrówce znalazłam się wśród dobrze mi znanych zwierząt, a dokładniej wśród koni z klanu „Mroźnej Duszy”. Klucząc wzrokiem po stadzie, po chwili odnalazłam złocistą arabkę. Moich ran i zadrapań nie było widać dobrze w ciemności. W dodatku przy bolesnych dla mnie czynnościach udawałam, że nic mnie nie boli. Na przykład, gdy spadałam ze zbocza z Shiregtem, ale wtedy coś jakby przyćmiło moje cierpienie... Nie ważne. Myślę, że lepszym przykładem byłoby mycie się w bajorku. Nie syczałam od razu, ani też nie wybiegałam z krzykiem. Znosiłam wszystko z pokorą, więc wśród nocnej Mongolskiej ciszy, nawet jak na coś wpadłam, trudno było się zorientować, że coś mi jest. Ten stan utrzymuje się, póki księżyc mocniej nie zabłyśnie, prezentując swoją widowiskowość. A tak właśnie wydarzyło się w tym momencie, gdy znalazłam się u boku U'schii.
- Chyba jeszcze nigdy nie widziałam źrebaka po takim pobojowisku, skoro twój widok jest dla mnie zaskakujący — powiedziała spokojnie z cichym westchnieniem i zaczęła mnie wylizywać. Ja się przywitałam i posłusznie skłoniłam głowę. Rany zaczęły strasznie piec, podobnie jak wtedy kiedy je obmywałam, ale wtedy to była trochę inna sprawa. Wtedy mogłam wyskoczyć z wody, a teraz... teoretycznie mogłam się zacząć wyrywać, ale wtedy klacz mogłaby stać się nerwowa. I tak mnie cieszy, że powitała mnie, nie wylewając na mnie kubła gniewu i obyło się bez długich, uciążliwych litanii, bez drażliwych pytań. Powiedziała, żebym następnym razem uważała i spytała, czy dobrze się czuję oraz zdradziła parę tajników walki. Zastrzegła się też, że pomoże mi, jeśli chodzi o konflikt z rówieśnikami czy z dorosłymi i któryś mnie tak potraktował, pomoże mi. Poprosiła, żeby w razie takich sytuacji, powiadamiała ją o tym. Stwierdziłam, że na razie nie powiem jej o tym. Sprawę potraktowałam raczej jako nic poważnego. Po krótkiej chwili zwróciła się do mnie.
-Wszyscy śpią. Chyba czas i na nas.
Nie zamierzałam protestować, gdyż rzeczywiście czułam ogromne zmęczenie. Jednak matka natura nie była tak łaskawa i oczy udało mi się zmrużyć dopiero po godzinie, kiedy to już cały klan był pogrążony w słodkim śnie.
~ Nazajutrz~
Gdy otworzyłam powieki, zaczęłam rozmyślać co mnie dziś czeka. Między innymi spotkanie z niepoważnie traktującą nas klaczą, która zamierza dać nam jakieś zadanie. Czy to samo w sobie nie brzmi źle albo ironicznie? Powoli dźwignęłam się na chwiejne nogi. Trzeba myśleć pozytywnie. Tylko, że ja powoli tracę na to siły... Byłam bardzo zmęczona. Nie dziwię się skoro zarwałam część nocy. Nagle kończyny się pode mną ugięły i chcąc, nie chcąc, zapadłam w błogi sen.
~Jakiś czas potem~
Obudziłam się na jakiejś polanie. Z namysłem rozejrzałam się.
-Nie mów, że chciałaś zaspać tę wizytę- usłyszałam ironiczną wypowiedź Shiregta.
-Wiesz... Tak bym szczerze wolała- powiedziałam zgodnie z prawdą, po czym uśmiechnęłam się, unosząc głowę- Ale, że pewien tyran mi nie da, to nie mam innego wyjścia- odezwałam się chwilę po przekazaniu mu miłego gestu, dając szczególny nacisk na słowo „tyran”.
Ruszyliśmy w kierunku prawdziwej tyranki. Dobra żartowałam, ale czy tamto zdanie nie miało w sobie przypadkiem odrobiny prawdy? Gdy dotarliśmy, klacz kazała nam rozdzielić się na grupy i odnaleźć starszego, ogiera o wypłowiałym kolorze ciemnej czekolady. Miał mieć krótki, biały ogon, gdzieniegdzie mieniący się złotymi barwami oraz długą, sięgającą ziemi grzywę o podobnym kolorze. Jego oczy opisała tak: „Rozpłynięte niebieskie kryształy, pobłyskujące w blasku promieni słońca”. Myślę, że trudno byłoby takiego przeoczyć. Jednak on może być precyzyjnie schowany. Trzeba po prostu dokładnie szukać. W tym celu podzieliła nas na grupy. Po chwili zrozumiałam, że my go nie dość, że mamy szukać, to jeszcze nie stoi w jednym miejscu, a trzeba go patrolować. Eh... Czego by się po niej nie spodziewać? Zawsze wpadnie na jakiś świetlany pomysł. W mojej małej drużynie znalazł się aż jeden koń- Shiregt. Udaliśmy się na nasz określony obszar, każda grupa miała swój.
- Czemu my tracimy czas na tę idiotkę?- usłyszałam szept przyszłego władcy, najwyraźniej mówiącego do siebie. Włączyłam się do tej samotnej rozmowy i zamieniłam ją w dialog.
-Sami tak zadecydowaliśmy, jakby nie patrzeć...
Nagle usłyszałam głos zleceniodawczyni.
-Wasza koleżanka Vayola znalazła delikwenta. Jej zawdzięczacie życie.
A jednak nie było tak trudno. Albo nasza szczęściara po prostu na niego wpadła. Jednak byłam jej dozgonnie wdzięczna. Ocaliła nas od mozolnych godzin poszukiwań.
-Jesteśmy już wolni?- zapytała Khairtai.
-Znając życie, jeszcze nie- mruknęłam cicho. Nie myliłam się.
-Bardzo dobrze, strzał w dziesiątkę. Jesteście prawie wolni. Oczywiście od tego zadania. Przyjdźcie tu jeszcze jutro- zakończyła tajemniczo. Tajemniczo jednak nie dla mnie. Byłam już zmęczona jej wiecznym monologiem.
<Shi? Moja sympatio>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!