Jak tylko usłyszałam, że Hadvegar jest medykiem poczułam głęboko w sobie zalążek wielkiego, mocnego uradowania, które rosło z każdą chwilą. Ogier przede mną ma piękne, wielkie serce i pragnie, ma za cel, tak samo jak ja, pomagać i troszczyć się o konie. Nie ma dla niego niemożliwego i z całych sił próbuje je ratować przed śmiercią lub kalectwem. To jest...prawdziwa odwaga i bohaterstwo. Robi się ciepło w sercu na samą myśl o nim i jego czynach. Widząc między nami podobieństwo uśmiechnęłam się. To takie piękne, że są konie, dla których ważne jest bezpieczeństwo i zdrowie innych.
Moje myśli szybko z tamtego miejsca, przemieściły się w drugie. No właśnie. Panuje u nas ogromna i przeraźliwa epidemia. Ostatnio padły ofiarą pierwsze konie. Nie mogę nawet myśleć o tym kto może być następny. Jest to nie do zniesienia i zostawia na moim sercu wielkie i głębokie rany, które będą tam trwać dopóki ktoś z naszego stada nie wymyśli na to straszliwą zarazę antidotum, które wyleczy każdą jej ofiarę.. Serce mi płacze, bowiem wiem, że ja sama nic na te przypadki nie poradzę. Zaraza to nie jest drapieżnik, którego można ze stada wykurzyć, zranić albo zabić. Nie można jej też w żaden sposób, zanim będzie za póżno, zobaczyć ani przewidzieć. Jest niewidzialna dopóki nie pokażą się niepokojące symptomy.
Westchnęłam ciężko i spytałam się Hadvegara czy wie coś o tej nowej chorobie, i czy pracuje nad lekiem. Ogier odpowiedział, z ciężkim sercem, że robi wszystko co w jego mocy. Powiedział też, że mogę być spokojna, więc myślę, że to znaczy, że jest już bliski wynalezienia lekarstwa. Mam nadzieję.
Chcąc, żeby się rozchmurzył, powiedziałam, że wykonuje swoją pracę bardzo dobrze. Nie wiem co w tym takiego podbudującego, ale ja, tak czy inaczej, bym się ucieszyła, gdybym usłyszała to od innego konia... I potem praktycznie to samo usłyszałam. Poczułam przez chwilę ogromną z siebie dumę. Jak tak już powiedział to znaczy, że chyba naprawdę dobrze strzegę stada, prawda? Hadvegar w jednej chwili sprawił, że poczułam się bardzo ważna i potrzebna.
My sprawujemy pieczę nad członkami. My strzeżemy życia. Takie to słowa.
- Mam... przerwę po południu. Jeden z obrońców mnie przejmie... Jakbym nie próbowała to i tak nie mogę pilnować Klanu przez cały dzień. - Mruknęłam i pomłuciłam kopytem w glebie.
Nie wiem co powiedzieć. Ta cała sytuacja jest tak oddalona od moich realii, w których żyłam na stepach. Jednak o to tu chodzi. Jest ogier i klacz. Czasami jak obserwowałam inne zwierzęta wydawało mi się, że życie polega na najważniejszym jego aspekcie czyli dawaniu światu dzieci, ażeby ta jedna wielka rodzina mogła przetrwać i trwać przez kolejne wieki. Ale ciągnęło mnie jakoś do innych koni. Przecież jak tylko dostrzegłam w piasku ślady kopyt, gnałam ile sił w kończynach. Więc to nie tylko to. I odkąd tu jestem, jestem pewna, że to nie jedyny sens. Jest coś jeszcze. Jest to dla mnie nadzwyczajne i dziwne...ale z pewnością jest po prostu naturalne. Wszyscy to robią. Rozmawiają, kłócą się; nawiązują różne stosunki z różnymi końmi. Dlatego przyjęłam jego ofertę. Bo jak jest jeden koń, który chce mnie wprowadzić do tego świata przyjażni i kto wie czego jeszcze, to z chęcią za nim pójdę. Jestem nawet zobowiązana.
- Tak. - Odrzekłam stanowczo. Może za stanowczo. - Pójdźmy potem na spacer i... się poznajmy. - Uśmiechnęłam się.
Mam tylko nadzieję, że go nie przestraszyłam moim entuzjazmem...
< Hadvegar? xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!