Kiedy ruszyliśmy do klanu, zaczął padać deszcz. Dosyć mocno, jednak to nam nie przeszkadzało. W końcu deszcz zamienił się w ulewę, galopowaliśmy owiewani wiatrem, a po naszych grzywach spływały krople wody. Zarżałam szczęśliwie, śmiejąc się, Kirk odpowiedział tym samym. Machnęłam głową, brykając, a pod naszymi kopytami bryzgał pył i woda. Mój ukochany popatrzył na to z zachwytem i również tak zrobił. Bo zabawie w deszczu, znaleźliśmy się na terenach Klanu. Wiatr wiał niesamowicie, a nasze córki podbiegły całe mokre, ale śmiały się i ochlapywały wodą, uśmiechnęłam się na ten widok.
-Może schronimy się pod tamtym głazem? –zapytałam Kirka, który sam zatrzymał wzrok na kamieniu.
-Dobry pomysł, chodźcie! –odparł na to ogier, przywołując Vayolę i Khairtai. Stanęliśmy pod osłonieniem, susząc się od deszczu, nagle zauważyłam coś na horyzoncie. Był tam jakiś koń, z siodłem i poszarpaną uzdą, był ranny i podrapany. Przez chwilę patrzyłam na niego, żeby upewnić się, że tam jest, ale na widok krwi kapiącej z ran, nie miałam co do tego jakichkolwiek wątpliwości.
-Kirk! Patrz! –powiedziałam do ogiera, który spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Co? Na co mam patrzyć? –zapytał zdziwiony, a ja sprowadziłam jego wzrok na konia. Poruszał się wolno, utykając.
-Widzisz? Trzeba mu pomóc! –powiedziałam, a kiedy zobaczyłam, że koń upadł. Kirk również to zauważył, z niepokojem obserwując ciało konia.
-Zostańcie tu.. –powiedział do naszych córek, które popatrzyły z lekką zazdrością, na to, że opuszczamy schronienie, po chwili, ruszyliśmy w stronę rannego.
<Kirk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!