— Hej. - odparłem również po cichu, ale na tym dyskusja się skończyła, a zaczęła właściwa nauka. Jednak te z pozoru dwa proste słowa mówiły wiele więcej, niż ich tysiąc. Chyba tak właśnie porozumiewają się grupy szpiegowskie, źrebięce paczki i...moi rodzice. Bez słów. Bez szeptu. Czasem nawet bez ruchu. Wystarczy im cisza. Akurat Kasja opowiadała jakoś nieskładnie o tym, by nie dać się sprowokować w walce i zachować raczej bezwzględne milczenie, pod warunkiem, że taka inicjatywa nie wychodzi z naszej strony i przeciwnik łatwo się wkurza. Przez całe zajęcia siedziałem między Khairtai i Mint, bowiem później nie będę mógł się z nimi zobaczyć, a były to dwie, jak na razie, najdroższe mi klaczki. Całe szczęście, kara trwa tylko do jutra...tydzień to dopiero niezła bura.
W końcu nadszedł koniec nauki. Wraz z Miriadą i Dante'ym zawróciliśmy w stronę stada, do rodziców trzymających się jak zwykle na uboczu. Rodzeństwo od razu zabrało się do zabawy dużo, jak ma mój gust, dalej, zaś ja postanowiłem na wszelki wypadek nie ruszać się z miejsca i zostać przy matce. Tata zniknął gdzieś w innych sprawach. Gdy słońce zacznie opadać, powinien zacząć mnie uczyć, a do tego czasu nieco się zdrzemnę. Przysunąłem się do siwo-jabłkowitej klaczy i położyłem łeb na jej nogach. Mama, zdziwiona, w pierwszym odruchu podsunęła je pod siebie. Ja spojrzałem na nią zaskoczony. Westchnęła z przyjaznym uśmiechem i ułożyła się w taki sposób, bym mógł się wygodnie oprzeć. Zamknąłem oczy.
Po ,,prywatnych" zajęciach z życia stadnego w które mój rodzic wplatał różne wskazówki dotyczące rządzenia zacząłem się naprawdę nudzić. Na szczęście dochodził już zmierzch i wszyscy przygotowywali się do spoczynku. Ja również zasnąłem dość wcześnie, ale obudziłem się w środku nocy, nie mogąc się ponownie położyć. Przez dłuższy czas wpatrywałem się w przepiękne, czyste niebo upstrzone gwiazdami, lecz do głowy wpadła mi pewna genialna myśl: Nowy dzień musiał się już zacząć. A to oznacza koniec kary! - ruszyłem ochoczo przed siebie, nie zamierzałem odchodzić zbyt daleko, przystanąłem w wianuszku krzaków.
Ta pora dnia była w sumie najlepsza. Każdy spał, nikt się nie czepiał, panowała niczym niezmącona cisza. Zacząłem krążyć w kółko, a w pewnym momencie, gdy już ruszyłem naprzód, przypadkowo skrzyżowałem przednie nogi, i chociaż dążyłem do przodu, to skręcony byłem nieco w bok. Wymagało to wysiłku, ale bardzo mnie zaabsorbowało. Powtarzałem ćwiczenie do skutku, za każdym razem odkrywając w tym coraz więcej pasji i frajdy. Czułem, jakby było to coś w rodzaju ukrytego talentu.
Musiało minąć już sporo czasu, więc uradowany i zarazem zmęczony wróciłem do klanu, gdzie oddałem się w objęcia snu. Rano postanowiłem od razu spotkać się z Khairtai - przy jej rodzicach, rzecz jasna, bowiem nigdzie nie mogła się oddalać.
<Khairtai? Takie cuś...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!