Minęło kilka dni, odkąd nauczyłam się chodzić i jako tako mówić. Nie lubiłam jednak tego ostatniego za bardzo, gdyż podczas rozmowy nie można poznawać świata, który okazał się większy niż kilka drzew i jaskinia, w której przenocowaliśmy kilka nocy. Rodzice postanowili, że jestem już dość duża, żeby móc pójść na spacer i poznać inne konie. Te słowa bardzo mnie zdziwiły, gdyż myślałam, że na świecie jesteśmy tylko we trójkę. Jednak nie narzekałam, wręcz przeciwnie - bardzo cieszyłam się na myśl o podróży z tatą i mamą, jak również z możliwości poznania kogoś nowego. Biegałam sobie wokół rodziców, czasami tylko zwalniając do truchtu. Każde wdepnięcie w mokrą ziemię, którą mama nazywała błotem, sprawiało mi ogromną radość. Każde źdźbło zżółkłej trawy, które znalazło się pod moim kopytem czyniło mnie o stokroć szczęśliwszą. W pewnym momencie rodzice zmienili kierunek naszej wędrówki. Skierowałam wzrok w kierunku, w którym szli. Tuż przed nami stała jakaś postać, trochę podobna do moich rodziców, jednak miała smuklejsze nogi i śmiesznie małą głowę. Gdy znaleźliśmy się przy tym kimś, dorośli zaczęli wymieniać między sobą słowa.
- Khonkh? - zapytała mama.
- Witajcie - powiedział ten Khonkh, całkowicie mnie ignorując, jednak po chwili dodał, patrząc na mnie z uśmiechem - I ty też witaj.
Nie za bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć, więc po prostu uśmiechnęłam się do niego, tak samo jak on do mnie. Zrobiło mi się tak jakoś przyjemnie. Kiedy duzi rozmawiali ze sobą, zaczęłam kręcić kółka, przyglądając się nowemu zwierzęciu oraz krajobrazowi, który nas otaczał. W pewnym momencie zmęczyłam się i stanęłam przy nodze mojej mamy, wpatrując się w tego kogoś.
- Miva, Khonkh jest naszym władcą. Musisz słuchać tego, co mówi i być w stosunku do niego grzeczna - powiedziała moja mamusia.
Spojrzałam na władcę. Czy to słowo oznaczało, że kieruje innymi końmi w klanie? Domyślałam się, że tak. Pomyślałam, że miło by było być takim władcą. Na pewno ciekawiej, niż musieć słuchać rozkazów. Nie to, że miałam ochotę je łamać, ale lubiłam robić, co mi się żywnie podobało.
Nagle zauważyłam, że w oddali znajdują się konie podobne do mnie - nie jakieś wielkie, jak moi rodzice, tylko takie jak ja - no, może trochę większe.
Poszłam w ich kierunku. Za sobą słyszałam kroki dorosłych, który pewnie nie chcieli, żeby mi się coś stało. Ja jednak postarałam się to zignorować i po chwili zapomniałam o ich obecności. Kiedy w końcu podeszłam do innych źrebaków, nie zauważyłam zbytniego zainteresowania moją osobą - prawie wszyscy się bawili, oprócz dwóch koni, które stały lekko na uboczu i dyskutowały o czymś. Z tyłu znowu zaczęłam słyszeć słowa wypowiadane przez dorosłych. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że nie znoszę tłumów. Postanowiła więc wybrać sobie ,,ofiarę" wśród źrebaków i się z nią zaprzyjaźnić. Mój wybór padł na ogierka, który maścią przypominał mnie. Akurat w momencie, kiedy zaczęłam iść w jego kierunku, jego rozmówca odszedł, więc miałam okazję zacząć konwersację.
- Hej, jestem Miva. A ty? - powiedziałam, mimowolnie uśmiechając się szeroko.
< Shiregt? Zaprzyjaźnisz się z małym wariatem? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!