Strony

12.05.2018

Od Kirka do Valentii "Pomoc dla nieznajomego"

Powoli podeszliśmy do nieznajomego. Nie mógł raczej nam nic zrobić, ale ostrożności nigdy za wiele.
-Hej, co ci jest?-zadałem pytanie, kiedy już znaleźliśmy się blisko konia. Przez chwilę nic nie odpowiadał, przez co wystraszyłem się, że stracił przytomność. W końcu jednak nieznajomy poruszył się, próbując powstać.
-Może lepiej nie wstawaj-powiedziałem.
-Potrzebujesz pomocy? Co się stało?-zapytała Valentia. Zauważyłem, że koń mimo wszystko postanowił wstać, więc pomogliśmy mu.
-Uciekłem ludziom. Czy moglibyście mi pomóc?-spytał nieznajomy.
-Oczywiście. Chodź z nami-odparłem. Pomogliśmy koniowi dotrzeć do naszej kryjówki, gdzie chcieliśmy przeczekać największą ulewę. Po naszym przyjściu Vayola i Khairtai od razu zaczęły zadawać pytania.
-Cichutko, musimy pomóc temu koniowi- powiedziałem, uciszając je. Obie zrozumiały, że muszą się nieco uspokoić i wyciszyć. Przeniosłem wzrok na nieznajomego. Miał kilka ran, które nadal krwawiły. Nie mieliśmy czym go opatrzyć, ale też nie mogliśmy nic nie zrobić. Niemożliwe też było, abyśmy wrócili teraz do klanu po pomoc. Koń nie dałby rady iść.
-Znasz się na ziołach?-zapytałem swoją partnerkę. Ta pokręciło przecząco głową.
-To i tak by za wiele nie dało. Nic, co by się nadawało do zrobienia opatrunku, tu nie ma. Musimy przeczekać ulewę i udać się po pomoc do klanu. Lub któreś z nas tam pójdzie-powiedziała Valentia. Pokiwałem głową na znak, że się z nią zgadzam.
-Wytrzymasz? Może czegoś ci potrzeba?-spytałem konia.
-Nie, dziękuję. Dam radę-odparł. Zbliżyłem się do niego. Spojrzał na mnie z mieszanką zdziwienia i przestrachu. Ja zaś zdjąłem mu to, co zostało z jego siodła i uzdy.
-Nareszcie! Czuję się taki wolny! Warto było zaryzykować-odezwał się koń. W tonie jego głosu słychać było ogromną ulgę. Byłem niezmiernie ciekaw jego historii oraz tego, kim jest i skąd się tutaj wziął. Wiedziałem jednak, że teraz powinniśmy mu pomóc. Czas na pytania przyjdzie później- pomyślałem, spoglądając ukradkiem na nieznajomego. Opierał się on o głaz, starając się utrzymać na nogach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że najlepiej byłoby zagaić jakąś krótką, niemęczącą rozmowę, aby koń nie zemdlał.
-Jak się masz?-zadałem chyba najgłupsze z możliwych pytań. Koń spojrzał na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.
-Chyba już pada mniej. Pewnie niedługo ulewa się skończy i będziemy mogli liczyć na pomoc klanu-odezwała się moja partnerka.
-Tak. Może któreś z nas pójdzie wtedy po jednego z medyków, a reszta poczeka? Ewentualnie źrebaki też pójdą do klanu. Ty możesz nie mieć tylu sił, aby dotrzeć do naszego klanu-ostatnie zdanie wypowiedziałem w stronę nieznanego konia, aby wyjaśnić mu intencje naszych działań.
<Valentia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!