— Ostatnio ciągle się wymykasz. - zauważył dzisiaj rano Khonkh gdy znów miałam udać się do pobliskiego lasu na ćwiczenia, tonem na wpół poważnym, na wpół roześmianym, jakby nie bardzo wiedział co ma o tym sądzić, czego się obawiać? Uwzględniając wcześniejsze wydarzenia miał ku temu powody. Westchnęła na to i odparłam z uśmiechem:
— Jeżeli chcesz, droga wolna. - odwróciłam się na pęcinie i ruszyłam we wskazanym kierunku. Mój partner zrównał się ze mną i szedł obok, bardziej wyluzowany. Gdy doszliśmy na miejsce, niedaleko granicy leśnej, ogier znów się odezwał:
— No, możesz odprawiać swoje rytuały. Ja nie przeszkadzam. - stanął oparty o drzewo, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
— Nie chciałbyś się przyłączyć? - zaproponowałam, w międzyczasie ostrząc kopyta o chropowatą korę sosny.
— Chętnie skorzystam z takiego zaszczytu. - oboje parsknęliśmy śmiechem. Khonkh podszedł do mnie i zaczął powtarzać moje ruchy. Z początku czułam się trochę głupkowato, ale później nabrałam wprawy, podobnie jak mój partner, o słabszej kondycji fizycznej, ale równym zacięciu. Wspólny trening był znacznie bardziej przyjemny i naturalny, równocześnie pozwalał wzmocnić siłę mięśni i umysłu, rozluźniając go. Wróciliśmy do stada dopiero gdy słońce prawie stało na szczycie sklepienia niebieskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!