Strony

18.04.2018

Od U'schii ,,Jak zostać dwunożnym?" Misja #14

Otworzyłam lekko powieki. Ledwo co to uczyniłam, a już zostałam z grubej beki powalona migreną. Obróciłam się na bok. Właśnie na bok. Leżałam na plecach, co nie było w moim zwyczaju. Chyba tego nie robił żaden czterokopytny. Cóż... w tych żadnych kryją się jeszcze wyjątki. Przymknęłam oczy, by zasnąć i choć na chwilę nie być dręczona bólem. Nic podobnego jednak się nie stało. W efekcie tylko niespokojnie się kręciłam. Przed oczami wirowały mi małe kremowe obłoki, wijące się dookoła i zamieniające się miejscami. Podniosłam się więc. Nagle spojrzałam na łoże. Było to łóżko z drewnianą pachnącą lasem ramą, miękkim materacem oraz aksamitnym prześcieradłem. Położyłam na nim... rękę. Nie to musi być złudzenie... Spojrzałam w dół. Zauważyłam smukłe nogi, delikatnie złączone pupą z kręgosłupem. Byłam naga. Byłam zupełnie takim człowiekiem, jakiego Atos stworzył. Bez żadnych okryć, niewstydzącym się swojej okazałości. Upadłam... Niezbyt umiałam poruszać tymi patykami i przydałaby mi się mała lekcja. Podłoga trzasnęła. Przeczołgałam się po zagraconej drewnianej podłodze w kąt jurty, w której się znalazłam. Zrobiłam to w idealnej chwili, ponieważ po chwili drzwi zaskrzypiały i rozwarły się na oścież. Wyszła z nich osoba w podeszłym wieku. Na oko miała około 60 lat. Spojrzałam w jej oczy, jak to zwykle czyniłam w przypadku czterokopytnych. Dostrzegłam iskierki radości i niepokoju. Dwie sprzeczne emocje. Pewnie życie jest jej miłe, ale niepokoi się, kto się wcisnął do mieszkania.
Skuliłam się jeszcze bardziej. Nie chcę mieć niepotrzebnych problemów. Jednak chyba słabo mi to wyszło. Kobieta po około 3 minutach dostrzegła mnie. Podarowała mi szczery uśmiech i ruchem ręki zaprosiła mnie do jadalni. Nagle zatrzymała mnie i opatuliła mięciutkim, a zarazem cieplutkim kocykiem. Powiem dziwne uczucie, ale to był dobry krok. W ciele człowieka zaczynało mi się robić lodowato, żadnego podszerstka chroniącego przed zimnem nadpływającym z każdej strony. Weszłam do pomieszczenia w rodzaju sali obiadowej. Hmm... ta dwunożna nie porusza ustami w niezrozumiałym języku. Po chwili zrozumiałam jedno — jest niemową. W każdym razie przechodząc do opisu pomieszczenia, powiem jedno — wszędzie były porozwieszane różnego rodzaju ozdoby, większość żywych. Na przykład suszona jarzębina ułożona z wzór wnoszącego się ptaka. Za moim krzesłem panoszył się kominek, w którym tlił się ciepły płomień ognia. Nauczyłam się kiedyś, że tam, gdzie ogień to smród spalenizny. Jednak tu nic takiego nie czułam. Nagle moje podejrzenia rozpadły się. Kobieta zapytała gościnnym tonem, od którego zrobiło mi się aż ciepło na sercu.
- Czego szukasz miłe dziecko?
Tak bardzo ta kobieta była miła, takie dobre zrobiła na mnie wrażenie, że nie mogłam jej nie odpowiedzieć. Tylko, że nie rozumiałam języka ludzi. Jednak gdy tylko zaczęłam motać językiem, słowa ułożyły się same. Powiedziałam je, a co ważne zrozumiałam.
- Ja... nie wiem, jak się tu znalazłam. Ja nie będę robić paanii kłopotu. Już się zbieram- wybąkałam, pierwsze co mi przyszło na myśl. Przez chwilę myślałam, że źle to zabrzmi, lecz staruszka pokiwała głową.
- Leżałaś na deszczu. Przemokłaś. Umyłam Cię i zaniosłam do wolnego łóżka w naszej chacie. Możesz zostać, na ile jeszcze chcesz. Pamiętaj jednak jedno, jak nie chcesz tu być, nic cię nie trzyma. Zrozumiano? A teraz coś zjedz. Na pewno jesteś głodna- kobieta podeszła do zeszyciku wyrwała kartę i napisała coś drobnym druczkiem — Tutaj jest wszystko, co mamy w naszej siedzibie.
Spodziewałam się, że dostanę gotowe danie. Tymczasem miałam do wyboru różne nazwy, których nie mogłam odczytać. Staruszka najwyraźniej zauważyła to i podeszła. Wskazywała palcem na zlepek słów i czytała nazwy. W końcu wybrałam, to co najlepiej mi się kojarzyło. Ona zabrała się za przygotowywanie, chwilę rozmawiałyśmy, a potem zaczęła nucić jakąś starowiejską pieśń.
My Mongolskie straże czekamy na okrzyk „Ruszaj”.
Za każdym razem, gdy to słyszymy, idziemy na walkę między śmiercią a życiem.
Jednak nieważne to jest „hop, hop”, bo walczymy o dobroć przyszłych pokoleń.
Nasza ojczyzna piękna i jest kawałkiem ziemi przez przodków nam danych.
Jak bohater z rzeki uratowany, mamy przypływ szczęścia z każdą wygraną bitwą.
W końcu odezwała się cicho.
- Moja mama zawsze śpiewała tę pieśń, ale dodawała „To przechodzi każda rodzicielka” i tak tłumaczyła mi, że mam być grzeczna. Niezbyt to rozumiałam, ale coś kazało mi się tego trzymać- roześmiała się — Teraz już wiem, o co jej chodziło. Wychowałam dwóch synów, lecz w ambicjach wyjechali do miasta. Mieszkam teraz z mężem. Parę dni temu wyruszył na polowanie zwierzyny.
Położyła przede mną miskę z dziwną cieczą.
- Smacznego- dodała.
-Dziękuję- odpowiedziałam jej serdecznie. Gospodyni jadła to samo. Podpatrzyłam trochę jej ruchy i zaskakująco dobrze udało mi się naśladować ludzki sposób jedzenia. Posiłek mi bardzo mi smakował i znacząco dodał sił. Tej staruszce jestem bardzo wdzięczna, ale nie oczekuję wiele. Życie mnie nauczyło, żeby u każdej owcy przypuszczać i rozpoznawać wilka. Uśmiechnęłam się. I właśnie w tym o to uśmiechu była zawarta cała moja wdzięczność. Powiedziałam magiczne słowo i pożegnałam się. Teraz jak trochę więcej dowiedziałam się o ludziach, wypominam sobie, że nie pozmywałam naczyń. A wracając, ruszyłam pewnie przed siebie. Jeszcze kiedyś tu wrócę jako koń. Jeśli w ogóle znowu się nim stanę.
Spacerowałam tak i spacerowałam. W końcu zaczęłam nucić, to co słyszałam w chacie:
My Mongolskie straże czekamy na okrzyk „Ruszaj”.
Za każdym razem, gdy to słyszymy, idziemy na walkę między śmiercią a życiem.
Jednak nieważne to jest „hop, hop”, bo walczymy o dobroć przyszłych pokoleń.
Nasza ojczyzna piękna i jest kawałkiem ziemi przez przodków nam danych.
Jak bohater z rzeki uratowany, mamy przypływ szczęścia z każdą wygraną bitwą.
To przechodzi każda rodzicielka.
Ostatni raz obejrzałam na chatę. Poczułam zapach wonnego siana. Uśmiechnęłam się. Usłyszałam głuche strzały, więc się rozejrzałam. Ujrzałam niewzruszone twarze. Brudni ludzie trzymali bronie. Szybko schowałam się w lesie. Nie mogłam patrzeć na ich twarze. Zauważyłam konia. Coś oślepiło mój mózg i ruszyłam w jego kierunku. Spięłam się na całym ciele.
Zostałam postrzelona. Padłam na ziemię.
Obudziłam się. W głowie cały czas grała mi ta piosenka:
My Mongolskie straże czekamy na okrzyk „Ruszaj”.
Za każdym razem, gdy to słyszymy, idziemy na bitwę między śmiercią a życiem.
Jednak nieważne to jest „hop, hop”, bo walczymy o dobroć przyszłych pokoleń.
Nasza ojczyzna piękna i jest kawałkiem ziemi przez przodków nam danych.
Jak bohater z rzeki uratowany, mamy przypływ szczęścia z każdą wygraną bitwą.
To przechodzi każda rodzicielka.
Uf... znów jestem starą U'shiią.
Zaliczone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!