Mimo tego całego bałaganu i tylko i wyłącznie mojej winy, klacz podziękowała mi. Nie wiem za co, prawie ją zabiłem, pozwalając odejść jej samej. Nigdy więcej tego nie zrobię, obiecuję. Żaden towarzysz nie zostanie prze zemnie zostawiony w tak trudnych sytuacjach. Co ja sobie myślałem? Nie wiem, naprawdę nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Co mną wtedy kierowało?
– To ja dziękuję tobie. – odparłem, z nutką smutku w moim głosie. Było mi smutno, a kiedy nie wstawała, miałem ochotę rzucić się w przepaść. Co by było, gdyby odeszła z tego świata? Ja także musiałbym odejść, bo nie potrafiłbym żyć z takim ciężarem, jednak byłoby to zbyt łagodne dla mnie. Męczyłbym się świadomie, karając się codziennie za moje zachowanie.
– Bardzo Cię przepraszam za to co się stało. Nie wiem jak mogłem do tego dopuścić. – opuściłem łeb, na znak przeprosin i żalu. Moim oczom ukazały się poranione nogi klaczy. Jakim ja jestem ogierem, który na coś takiego pozwolił?! Nie powinienem nawet marzyć o tym, by móc na nią spoglądać... co ja sobie myślałem.
Nie podnosiłem głowy, tym bardziej, że moje się zaszkliły. Niczego nie osiągnę będąc sobą, a tylko moi najbliżsi na tym tracą... to oni ponoszą konsekwencje moich czynów. Nie tak powinno być... Czy nie lepiej by było, gdybym jednak umarł? Odszedł i już nie krzywdził przez krzywdy nie czyniąc.
<Forever?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!