-Ejże,Hadvegarze. To przecież moją praca. Po to tutaj jestem. To był mój
wybór i nie wąż się zrzucać na siebie winy. Gdyby nie ty,to bym umarła.
Przecież ty jesteś medykiem który ratuje bojowników. - zakończyłam
wypowiedź i podniosłam jego pysk. Ogier milczał wpatrując się w ziemię.
- Chodź - powiedziałam i pokuśtykałam. W tym momencie otuchy
dodawała mi myśl,że w każdej chwili Hadvegar może mi pomóc. No i
oczywiście widok dwóch koni które opuściły stajnię jako ostatnie. Każdy ucierpiał tak samo - Ja i
Hadvegar. Ogier może nie tyle fizycznie,co psychicznie. Po chwili
dołączył do mnie. Idąc przez stado wszędzie napotykałam zdziwione i
szczęśliwe spojrzenia. Byłam cała w ranach i trudno było mi się
poruszać.
- Forever! - usłyszałam. Obróciłam nieznacznie głowę i ujrzałam galopującą w moją stronę Marabell z Mikadem.
- Witajcie - powiedziałam. Hadvegar stał obok mnie.
- Wybudziłaś się! - powiedziała Marabell.
- Też mi się tak wydaje. Ona chyba już jest gotowa do kolejnej
walki,jednak ja ją przykuję do drzewa - powiedział Hadvegar spoglądając
na mnie
- No może... W końcu wybiłam płot w płonącej stajni... - powiedziałam
udając zamyślenie. Po jeszcze kilku minutach rozmowy para odeszła
- Bardzo mnie zainteresowałaś tą stajnią... - mruknął
- Opowiedzieć ci wszystko od początku? - zapytałam spoglądając w jego oczy.
<Hadvegar? Przepraszam za jakość...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!