Strony

10.03.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Stawianie przeszkód na ringu"

Słońce zaczęło już wyraźnie przygrzewać mocniej, chodź nie wzeszło jeszcze nawet ze swego łoża; noc tylko dzisiejsza uczyniło cieplejszą i bardziej znośną, a był to znak, że zimowe mrozy odpuszczają już, choć pewnie nie raz jeszcze dadzą o sobie znać, bowiem nadal nie czuć było charakterystycznego powiewu wiosny. Na ciemnym, bezchmurnym niebie rozlegała się symfonia owadzich skrzypiec. Na tle mroku pnie drzew i ich korony zamazywały się, w przeciwieństwie do różnokolorowych, końskich sylwetek przede mną ściśniętych w nieregularny okrąg. Z otwartymi szeroko oczami obserwowałam uważnie wszystkich. Za chwilę Grey zginie w obronie stada, a jej ciało nigdy nie zostanie odnalezione. Jakaż to idylliczna powłoka. I do tej pory moje życie rzeczywiście nią było.
W pewnym momencie kasztanowaty kształt powoli, bezszelestnie wystąpił z szeregu, po czym pokłonił mi się nisko z oddali i zniknął między leśnymi ostępami, kłusując na północ. Prychnęłam pod nosem, z całych sił próbując się uspokoić, co jednak nie okazało się tak łatwe. Czas wlókł się niemiłosiernie, a budzenie teraz całego klanu tylko z powodu zniknięcia jednego konia byłoby zdecydowanie zbyt podejrzane. Z drugiej strony to tylko dawało wysłannicy coraz więcej szans na spełnienie swej misji. Podświadomie wiedziałam, że w żadnym wypadku nie mogę do tego dopuścić. Czułam, że nie będą to przelewki. Co jakiś czas spoglądałam na pogrążonego we śnie Khonkha; opuszczoną niską głowę z opadającą na nią rzadką, kruczoczarną grzywą, budowę ciała, i powieki przykrywające pełne zrozumienia oczy. Wreszcie władca stojący niedaleko drgnął, a rozbudzony spojrzał na mnie.
 — Nie śpisz już? - stwierdził raczej, uśmiechając się. Pokiwałam lekko głową, udając, że się rozglądam.
— Zaraz...kogoś chyba brakuje. - rzuciłam mimochodem.
— Faktycznie. Nie ma Grey. - potwierdził ogier. - Szybka jesteś. Dziękuję. - przez moment zastanawiał się nad tym faktem.
— Należałoby wysłać grupę poszukiwawczą.
— Lepiej, żeby składała się z jednego konia. Nie możemy tracić czasu, jeżeli chcemy dotrzeć za cztery dni w okolice Tsenkher.
— Tak... - westchnął cicho. - Chodźmy. - dorzucił ochoczo, zbliżając się do mojego boku.
Zeszliśmy do reszty stada, która prędko się wybudziła. Po ostatnich wydarzeniach niewielu sypiało zupełnie spokojnie. Rola ,,pościgowa" została przyjęta przez Atom Bomb'a, szybkiego i wytrzymałego osobnika. Po załatwieniu przez Khonkha wszystkich koniecznych spraw po prostu oddaliśmy się beztroskiej zabawie, naszym przeczuciom. Niemalże zapomniałam o problemach, o ciągłych próbach; ogier również wyglądał na zadowolonego. Śnieg w środku dnia zaczął nawet topnieć, podobnie jak pewność siebie Hankena.
~Kilka dni później~
Na horyzoncie zamajaczył już szczyt Tsenkher. U celu mieliśmy zawitać nazajutrz gdyż należało obejść ludzkie siedliska, teraz zaś obozowisko rozłożono na otwartym terenie. Atom Bomb dawno przerwał poszukiwania, bez efektów. Razem z Khonkhiem obchodziliśmy nowe miejsce, rozmawiając swobodnie. Wtem oznajmiono o powrocie Grey wraz z dwoma innymi przybyszami. Reniferami. Posłańcami.
<Khonkh? Nie martw się już o to, po co tu oni i kim są; możesz opisać tylko przyjęcie ich w progi klanu. No i....nie miałam weny, więc przepraszam za to g**** XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!