Strony

4.03.2018

Od Kirka "Mała podopieczna. Obrońca." Cz. V + adopcja

Ostatecznie to w końcu jednak ja miałem zająć się przez jakiś czas ocalałym źrebięciem. Zupełnie nie wiedziałem, jak z takim młodym koniem postępować. Miałem nadzieję, że kiedy wrócimy do reszty klanu, ktoś zajmie się klaczką. Niestety, nikt nie był zbyt chętny. Ponieważ źrebię miało tylko kilka dni, musiało jeszcze być karmione mlekiem. Jedyną zaś klaczą, która miała jeszcze w klanie pokarm, była Cherry, która zgodziła się użyczyć swojego pokarmu. Na szczęście ona i kilka innych klaczy zawsze były chętne mi pomóc w opiece nad młodą. Po naszej walce przez jakiś czas mieliśmy spokój, gdyż dopiero szykowaliśmy się do kolejnego starcia. Z informacji naszych szpiegów wynikało, że sporo grupa niedobitków ze Stada Hańby ukrywała się gdzieś w rozproszeniu, czekając tylko na stosowny moment do ataku. Musieliśmy być więc stale czujni i gotowi na wszystko. W czasie tych kilku dni, które źrebię spędziło ze mną, zdążyłem się do niego przywiązać. Nadałem jej imię Vayola, które chyba spodobało się klaczce. Codziennie jednak chodziłem do Khonkha zapytać się, czy ktoś może nie zdecydował się zaopiekować źrebięciem na stałe. Za każdym razem odpowiedź była odmowna. Pewnego wieczoru szykowałem się do snu, kiedy klaczka jak zwykle podeszła do mnie, by się ogrzać.
-Dobranoc, Vayola-powiedziałem.
-Dobranoc tato-odparło źrebię, po czym niemal natychmiast zasnęło. Jej słowa wywołały u mnie niemałe zdziwienie, ale też dumę i radość. Przez to wszystko zacząłem myśleć o ostatnich dniach i w końcu podjąłem ostateczną decyzję.
~Następnego dnia~
Z rana poszedłem razem z klaczką do Khonkha.
-Nie mam dla ciebie dobrych wieści. Nadal nikt nie wyraził chęci na adopcję-powiedział przywódca.
-To nawet lepiej. Postanowiłem, że to ja się na stałe nią zaopiekuję-odparłem.
-Czyli chcesz ją adoptować? Jesteś tego pewien? Poradzisz sobie sam z opieką nad nią? Zwłaszcza po tym, co stało się niedawno?-obawy władcy były słuszne, ale ja już wszystko sobie przemyślałem.
-Przecież i tak na razie to ja się nią zajmuję. Skoro jeszcze żyje, widać dobrze to robię-powiedziałem. Klaczka na szczęście nie zdawała sobie sprawy, że mówimy o niej i spokojnie spacerowała sobie nieopodal.
-W takim razie nie widzę żądnych przeciwwskazań. Możesz ją adoptować-powiedział Khonkh, czyniąc mnie jednocześnie dzięki tym słowom niezwykle szczęśliwym.
-Dziękuję-powiedziałem z uśmiechem, po czym poszedłem po Vayolę.
-Może teraz chciałabyś się gdzieś przejść na spacer?-spytałem.
-Tak!-zawołała z entuzjazmem. Cieszyłem się, że ciężkie przeżycia nie odbiły się na niej widocznie w żaden sposób, może poza tym, że jest niezwykle nieśmiała i nieufna. Poszliśmy więc na mały spacer wokół terenu, gdzie stacjonował klan. Reszta dnia jakoś minęła.
~Kilka dni później~
Życie toczyło się swoim rytmem. O ile można tak powiedzieć w czasie wojny. Vayola była dziś niezwykle żywiołowa, więc wybraliśmy się na spacer. Jedynym źrebięciem w klanie oprócz niej była tylko Mindy, z którą jednak klaczka nie zdążyła się zbyt dobrze poznać, mimo że często z nimi przebywamy, gdyż Cherry musi nadal karmić Vayolę swoim mlekiem, inaczej klaczka by nie przeżyła. Dlatego też to ja musiałem być na razie towarzyszem jej zabaw. Źrebię pędziło wesoło przed siebie, ja zaś starałem się nie pozwolić jej się oddalić.
-Vayola, nie pędź tak! Nie mogę za tobą tyle biec!-zawołałem, gdyż z tego wszystkiego zacząłem utykać. Rany po ataku, którego doświadczyłem jakiś czas temu, nadal dawały o sobie niestety znać. Vayola na szczęście zatrzymała się i zawróciła.
-Co się stało, tato?-spytała.
-Nic, po prostu nie mam tyle energii co ty-odparłem zgodnie z prawdą.
-A dlaczego tak dziwnie chodzisz?-nic nie umknęłoby jej uwadze.
-Jakiś czas temu przydarzyło mi się coś niemiłego i teraz tak mam, ale niedługo pewnie mi przejdzie-odparłem wymijająco.
-A co takiego ci się przydarzyło?-Vayola była ciekawska, jak każde źrebię.
-Nic ważnego. Choć, wróćmy na razie do klanu. Zapamiętaj, w czasie wojny nie wolno ci się od niego oddalać bez niczyjej opieki, zwłaszcza jeśli większość stada ruszy do walki-upomniałem klaczkę.
-Dobrze-odparła.
-Poza tym jutro masz swoje pierwsze zajęcia z Kasją, a pojutrze z Eragonem, musisz się przygotować-dodałem. Klaczka wyraźnie posmutniała.
-Co się stało?
-Nie chcę nigdzie iść i się niczego uczyć.
-Czemu?
-Boję się-powiedziała Vayola.
-Nie masz czego, Kasja i Eragon są bardzo mili. Poza tym nauka jest super, zobaczysz-odparłem i uśmiechnąłem się, co chyba jednak nie do końca przekonało Vayolę. Po powrocie do klanu okazało się, że w planach była już kolejna bitwa. Szpiedzy donieśli, że Stado Hańby mimo porażki planowało nadal walczyć i podobno mają nowego, zastępczego przywódcę. Z opisów wynikało, że to jakiś młody, narwany ogier, pełen zgubnej nadziei, woli walki, chęci zwycięstwa i pomszczenia poległych. Czyli typowy młody zapaleniec-pomyślałem. Jednak na razie nie było wiadomo, kto wyruszy na bitwe i kiedy się ona odbędzie. Władca znał za mało szczegółów. Poza tym pozostała jeszcze kwestia ataku na mą osobę. Sam nie byłem do końca przekonany, że to wina kogoś ze Stada Hańby. Mimo to nie było żadnych dowodów, poszlak ani innych świadków. Byłem na siebie niesamowicie zły, że dałem się tak łatwo zaskoczyć, ale też cieszyłem się, że nie spotkało mnie nic gorszego. Obiecałem sobie od tego czasu być bardziej uważnym, zwłaszcza, że teraz mam jeszcze pod opieką Vayolę.
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!