Strony

17.02.2018

Od Mikada do Marabell ,,Spory sporami, niebezpieczeństwo niebezpieczeństwem"

Gdy oddaliłem się od klaczy, przystanąłem. Rozejrzałem się, ilustrując wzrokiem potężne dęby, pokryte bajkowym białym meszkiem. Stwierdziłem, że rozpocznę tu jakieś rozmyślania. W końcu po to spacer, żeby się odświeżyć. W uszach cały czas grały mi słowa Marabell "Wróć szybko walentynki, jeszcze się nie skończyły". - Po co ja w ogóle gdzieś poszedłem? - pomyślałem i bez planowanego namysłu, ruszyłem przed siebie. Może zima nie słynęła tonią barw, zapachów i przede wszystkim dobrych warunków, ale jakoś ją lubiłem. Przez chwilę wróciłem do wspomnień, tych miłych i tych o których wolałbym nie pamiętać. Przed oczami zobaczyłem kojącą twarz matki, która zawsze pomagała przetrwać mi najgorsze katorgii, a została tak okropnie skrzywdzona przez życie. Ojciec gdzieś się szlajał z innymi kobyłami, a ja musiałem z bólem serca odejść. Teraz możliwe, że jest trzymana w tej stadninie w której ją ostatnio zostawiłem, nie wiadomo w jakim zastał bym ją teraz stanie. I rozmyślając tak o dawnych czasach przeszedłem spory szlam drogi. Wychodząc z tego lasu, w sumie dość długiego, natrafiłem na ścieżkę wiodącą w górę. Idąc przed siebie, natrafiłem na ślady kopyt. Była na nich dość widoczna strzałka. Czyli ktoś musiał być tu niedawno. Ani się obejrzałem, a mój wzrok natrafił na grupkę koni. Tą samą, którą widzieliśmy. Tą, która liczyła równo trzy zwierzaki. Owi jegomoście najprawdopodobniej widzieli mnie, lecz po prostu nie zwracali na moją osobę najmniejszej uwagi. Nagle zza krzaków wyskoczyła jakaś sylwetka. Z czasem, gdy zbliżała się do mnie, dostrzegłem w niej klacz. To była Marabell... Gdy, klacz zdyszana zatrzymała się, prawdopodobnie zauważyła trójkę, bo schowała się za krzewami, dając mi całą sprawę do ogarnięcia. Gdy, obejrzałem się na nią, zauważyłem, że daje mi jakieś znaki. Chwilę potem zniknęła wśród drzew. Po niecałych 30 sekundach uświadomiłem sobie, że klacz biegnie do Khonkha, a ja muszę jakoś zatrzymać to zgromadzenie. Jednak oni, pomimo ciekawych spojrzeń na sytuację stali niewzruszeni. Sam już nie wiedziałem jakiej strategii mogli używać, a w głowie miałem co do tego mnóstwo pomysłów. Tylko czy któraś z tych propozycji była prawdą? Westchnąłem, nie znając dalej nawet poziomu trudności zadania. Wiedziałem tylko, że moje stado mnie nie zawiedzie i nie zostawi tu na pastwę losu. Bynajmniej... *** Sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej niezręczna. Patrzyliśmy na siebie nawzajem już z dobrą godzinę, a stada nie było widać na horyzoncie. Gdy w końcu usłyszałem dudnienie kopyt, zaniepokoiłem się ponieważ przede mną mignął szary kształt. Miałem tylko nadzieję, że to nie wilk. - Mikado uważaj! - usłyszałem znajomy głos władcy - Uciekamy! Chwilę stałem w miejscu. Może ktoś próbował mnie wrobić? Po chwili podbiegłem jednak w stronę dźwięku. Okazało się, że stało tam parę koni z naszego stada i Khonkh na ich czele. W zaważającym tempie dotarliśmy do stada. Spojrzałem pytająco na ogiera. - To były wilki- odezwał się po chwili milczenia- To były wilki... Nagle usłyszałem warknięcie za sobą. Czyli nas dogoniły... < <Marabell? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!