- Musimy coś wymyślić. Warto byłoby jednak poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności- odparłem.
- Bardziej sprzyjające okoliczności mogą nie zechcieć nigdy nadejść, zwłaszcza po naszej śmierci- szepnęła Valentia.
- Racja, ale teraz i tak niczego nie zdziałamy. Chyba, że masz ochotę rzucić się do ucieczki, co w tym przypadku jest równoznaczne z wydaniem na siebie wyroku- powiedziałem.
- Wiem, że teraz nie uciekniemy, ale...
- Hej, macie natychmiast się zamknąć, jasne?!- zawołał nasz stojący nieopodal strażnik. Całe szczęście nie wyglądało na to, żeby cokolwiek słyszał. Razem z Valentią musieliśmy jednak odłożyć planowanie naszej ucieczki na potem. Zamiast tego zjedliśmy nieco z trudem wyszukanego pożywienia. W końcu po około godzinie ruszyliśmy dalej. Byliśmy pilnowani tak jak poprzednią, z tą różnicą, że przez inne konie. Na razie na horyzoncie było widać żadnej możliwości ucieczki, ale starałem się przynajmniej zapamiętać jak najwięcej szczegółów z otoczenia, byśmy potem nie mieli problemu z powrotem. W końcu po następnych kilku godzinach wędrówki zarządzono kolejny postój.
- Tutaj spędzimy noc, a jutro wyruszymy ponownie. Powinniśmy dojść do naszego stada koło południa- powiedział Walker. Ucieszyłem się, sądząc, że właśnie trafiła nam się wyczekiwana okazja na ucieczkę. Niestety, nasi nowi przyjaciele zachowali wszelką ostrożność i nie było nawet mowy o tym, abyśmy razem z Valentią zamienili choćby słowo. Miałe przynajmniej nadzieję, że ktoś w stadzie zauważył już naszą nieobecność i zaczęto nas szukać, chociaż i tak nie było zbyt wielkich szans na to, by ktoś nas tu odnalazł. Noc, choć nie należała do najlepszych (była zimna, a do tego kto by dobrze spał, wiedząc, że następnego dnia może zginąć?). W ponowną podróż wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się wydarzyć. Wtem gdzieś zza nas dało słyszeć się głośne i przeciągłe wycie. Wszyscy niemal natychmiast zatrzymali się skamieniali.
- Wilki- powiedział Arkis.
- Nie ma czasu do stracenia, biegniemy. To się tyczy także waszej dwójki- oznajmił Walker. Czy on naprawdę uważał, że w takiej sytuacji wolelibyśmy tutaj zostać i czekać sobie spokojnie na watahę wilków? Wszyscy rzucili się do biegu. Mimo to wkrótce dało się już słyszeć, że jesteśmy ścigani. W końcu usłyszeliśmy wrzask ogiera, który biegł za nami. Wszyscy w tej samej chwili odwróciliśmy się i ujrzeliśmy, że zaatakowany koń krwawił z nogi. Przed nim znajdował się czarny wilk, który spróbował zadać kolejny cios. Tym razem ogier zrobił jednak unik. Już po chwili dobiegła do nas reszta wilków. Łącznie było ich aż dziesięć. Nic dziwnego, skoro zdecydowały się zaatakować grupę koni, musiało ich być dużo. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy teraz walczyć o własne życie. Wilki rzuciły się do ataku. Dwa z nich zdecydowały się zaatakować mnie. Udało mi się kopnąć jednego z nich dość mocno, przez co ten się przewrócił. Drugi jednak zdołał wgryźć się zębami w moją nogę. Chcąc się od niego uwolnić, ugryzłem go najmocniej jak potrafiłem. Może i moje zęby nie były przystosowanymi do szarpania mięsa, ostrymi kłami, ale potrafiłem ich dobrze użyć. Wilk puścił mnie i odskoczył kawałek, szykując się jednak natychmiast do następnego ataku. Już byłem gotowy do odparcia ataku, ale w chwili, kiedy drapieżnik ponownie do mnie doskoczył, poczułem, jak coś ciągnie mnie do przodu. Spojrzałem za siebie i okazało się, że to Valentia.
- To może być nasza szansa!- zawołała. Nic więcej nie musiała mówić. Rzuciliśmy się do ucieczki. Oczywiście nie uszło to uwadze części wilków, ale przynajmniej byliśmy pewni, że nikt z naszych wrogów nie będzie nas ścigał.
<Valentia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!