Strony

6.12.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,W powietrzu diamenty, na ziemi smętne incydenty"

Śnieg skrzypiał cicho pod naszymi kopytami, które zapadały się miękko w biały, delikatny, kruchy puch. Pokrywał on wszystko nieskazitelną, gładką, czasem prawie metrową warstwą bieli, zimowy malarz, próbujący zatrzeć kształty wszelkich ziemskich niedoskonałości śmiertelną dla wielu powłoką, do której dołączał się spory mróz. Niebo było iście nieokreślonej, ołowiano-szaro-bladej barwy, a na jego tle wirowały, tłocząc się wszędzie, miliardy wymyślnych, unikalnych płatków, ograniczając widoczność, ale w sumie nie zwracałam na to uwagi. Wpatrywałam się intensywnie, napawając ich pięknem. Żadne inne myśli mnie nie dręczyły. Biała cisza pochłonęła mnie do reszty.
Wtem przez swoją nieuwagę wpadłam na Khonkha, który miał zamiar się zatrzymać. Ogier zachwiał się i spojrzał na mnie gniewnie, jednak po chwili zaśmiał się soczyście. Również to zrobiłam, nie bardzo wiedząc, dlaczego. Ten koń sprawiał, że zapominałam o frakcji, w mojej głowie roiło się mnóstwo wątpliwości, sprawy toczyły się niezbyt pomyślnie w jego obecności, nie potrafiłam się odezwać. Z całą pewnością miał na mnie zły wpływ.
Wkrótce przestaliśmy, jednak nie ruszaliśmy się z miejsca. Zaczęłam grzebać kopytem w ziemi, kiedy celowo wyrzucony w powietrze śniegowy pył trafił prosto na moją głowę, wciskając się do chrap. Spojrzałam z przekąsem na ogiera, i wywiązała się z tego prawdziwa bitwa. Po dłuższym czasie przystopowaliśmy i odpoczywaliśmy, zgrzani. Dopiero później zorientowałam się, że na moim pysku gości uśmiech. Nie mieliśmy pojęcia, jaka to pora dnia, ale z pewnością zrobiło się ciemniej, niż przed zabawą.
- Powinniśmy już wracać. - oznajmił władca. Nie odpowiedziałam nic, wpatrując się w horyzont. Ruszyłam wolno za nim. Trochę to trwało, ale udało nam się dotrzeć do stada, choć w pewnym momencie opuszczała nas już pewność.
Tabun spokojnie pasł się zbity w ciasny krąg.
- Grey już się ocknęła. - wspomniał ktoś, zapewne nieprzypadkowo, gdy przechodziliśmy obok. Odczekałam chwilę i szybko oddzieliłam się od przywódcy, przypominając sobie o tym obowiązku. Klacz stała niedaleko, przeżuwając kęsy jakiegoś pożywienia i drżąc lekko.
- Wiesz, co masz powiedzieć. - przypomniałam jej od niechcenia.
- Tak, pani. - potwierdziła. Prędko odeszłam na bok. Zamierzałam znaleźć ponownie Khonkha, który sam na mnie wpadł w drodze do obudzonej ofiary. Za nim czaiło się jeszcze kilka koni, niby eskorta. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Grey udawała nieco wystraszoną pojawieniem się ,,prześladowcy", i wyznała cicho:
- Pewnie wszyscy wiedzą...pokłóciliśmy się. Stałam w wodzie, kiedy podszedł mnie od tyłu i spróbował przewrócić, a ja zaczęłam uciekać. Później gonił mnie dalej...aż do tamtej chwili... - zapadło ciężkie milczenie.
<Khonkh? Niestety, wracamy na ziemięXD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!