Strony

3.12.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Lud krwi żądny - nie przelewki"

Przysłuchiwałam się wszystkiemu ze stoickim spokojem i nie wyrażającym żadnych emocji wyrazem pyska, przestępując tylko co jakiś czas z nogi na nogę. Wciąż stałam przy Khonkhu; zresztą nie potrafiłam się z tego miejsca ruszyć. Oto przecież zwycięstwo. Plan udał się doskonale, niemal perfekcyjnie. Żadnych niepotrzebnych świadków. Już niedługo będzie twoje. Czego jeszcze mi...? - dotarł już do mnie sens całego zdarzenia i to nie było przyczyną. Wszystko też się powiodło. Spojrzałam kątem oka na postać araba obok mnie, po czym natychmiast odwróciłam wzrok. Nie miałam czasu, by się nad tym zastanawiać, bowiem nagle rzekł stanowczym głosem:
- Przyjdzie jeszcze czas. Na razie powinniśmy zająć się Grey. - władca zaczął iść w stronę koni zebranych wokół ofiary, nadal nieprzytomnej. Niepewne tego, co mają począć, zanim dotarł na miejsce, wzięły ją pospiesznie na grzbiety.
- Próbuje nas zbyć. - mruknął ktoś bardziej wyraźnie pośród filharmonii szeptów i parsknięć. Przywódca podtrzymywał teraz głowę klaczy, i pochód ruszył ku miejscu postoju. Tak, przyjdzie jeszcze czas. Gdy się obudzi, dokończymy dzieła... - pomyślałam odruchowo. Potrząsnąłem głową, próbując wyrzucić wszystkie myśli. Każda kolejna prowadziła na coraz bardziej grząski grunt, topiąc wśród uczuć i faktów. Gdy dotarliśmy na miejsce ,,topielcem" zajęli się zawodowcy, a większość powróciła do swoich zwyczajnych zajęć, zerkając tylko spode łba na władcę, który najwyraźniej kompletnie nie wiedział, co począć. Podeszłam powoli do ogiera, patrząc mu mimo wszystko w oczy.
- Wierzę ci. - rzekłam cicho. Wyglądał na lekko zaskoczonego, a chwilę potem na jego pysku pojawił się uśmiech. Sama na ten widok odwzajemniłam gest, nie potrafiłam stłumić tego, że mnie to cieszy. Chyba to zwyczajnie zły dzień. Albo i sen. Zaraz wszystko wróci do normy...Następnie dodałam szeptem: - Ale...nie mogę zlekceważyć faktu, że byłeś tam tylko ty. - przygotowywałam się na kolejną kłótnię, gdy odparł beznamiętnym tonem:
- Dziękuję. Idź i nie zaprzątaj sobie tym na razie głowy. - zamrugałam parę razy, próbując zrozumieć. W lekkim szoku posłusznie odeszłam na bok.
*Godzinę później*
Przyroda gwałtownie spuściła na ziemię swego rodzaju gniew. Teraz nie wzburzone fale jeziora targały światem, lecz gęsta zamieć, ograniczająca widoczność do zera. Widziałam tylko niewyraźne sylwetki pobratymców. Wiatr głuszył wszelkie dźwięki. Zaczęłam iść w stronę, jak mi się wydawało, Bush Brave'a. Hanken również chyba szedł do jednego z członków Kruczych Cieni. Trochę jak w malignie, instynktownie zbierałam wokół siebie gromadkę, do której następnie przyłączyła się ta zebrana przez nowego. Wszyscy oprócz Grey. Z pozoru ruszyłam na przedzie, jednak obok mnie podążał ogier, i właściwie to on dyktował kierunek. Wkrótce, po długim, mozolnym marszu przez grubą warstwę puchu zatrzymaliśmy się. Popatrzyłam po pyskach kompanów i, nieco improwizując, krzyknęłam z entuzjazmem:
- Za Krucze Cienie! - stanęłam dęba, wstrząsając grzywą, a inni poszli w moje ślady, rżąc radośnie. Echo nie niosło się wśród zamieci. Po chwili ciągnęłam dalej: - Udało nam się sprowadzić na władce podejrzenia zgodnie z planem. Spisaliście się. Niech to zwycięstwo będzie okazją do radości. - oświadczyłam. - Dalej! - zachęciłam zesztywniałych rekrutów, ciskając w przestrzeń ,,śnieżkę". Trochę swobody nie zaszkodzi. Były bitwy na śnieżki, rozmowy...A Hanken okazał się być głównym punktem programu. Mimo wszystko to, jak zaskarbił sobie ich sympatię, niepokoiło mnie. Lecz...Tak. Wygrana jest już blisko, coraz bliżej jestem dawnego celu. To się teraz liczy. Zarżałam głośno, przeciągle, a to niby śmiech szatana poniosło się po okolicy.
Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Na koniec omówiliśmy jeszcze parę spraw.
- Jaki jest nasz następny krok? - spytał kary ogier.
- Wszystko zależy od okoliczności. - odpowiedziałam ze stoickim spokojem.
- Chcę mieć jedynie pewność, że nadal jesteśmy pewni swych działań. - w jego oku pojawił się dziwny błysk. Mierzyliśmy się przez moment spojrzeniem, aż odwróciłam się, ostentacyjnie potrząsając włócznią zwisającą u mego boku, i ruszyliśmy w drogę powrotną. Pogoda wyszalała się, dostrzegłam delikatny zarys czegoś, co mogło być zagajnikiem. Właściwie, nasze zniknięcie można wykorzystać. Za ocalenie takiej grupy wśród zamieci coś się należy... - od razu postanowiłam wcielić ten plan w życie. Na wszelki wypadek wtajemniczyłam dwóch innych, by wstawili się za mną. Wreszcie dotarliśmy na miejsce, i od razu wyszło nam na spotkanie westchnienie ulgi Khonkha. Zauważyłam coś jeszcze; powrót Mikada.
- Szukaliśmy was wszędzie...Co się stało? - zażądał stanowczo wyjaśnień.
- W pewnym momencie przestałam widzieć stado. Szłam do przodu, aż natknęłam się na Arona... - zaczęłam tłumaczyć, kiedy w słowo wszedł mi inny ogier:
- Innymi słowy, zapewne szybko byśmy tam sczezli i oddalili się za bardzo, gdyby nie Yatgaar. Znalazła nas i doprowadziła tutaj. - inni zaczęli zgodnie kiwać głowami. Choć w duchu tańczyłam wokół porcji słodkiego, chłodnego entuzjazmu, na zewnątrz tylko spuściłam wzrok, rozglądając się dookoła.
- Naprawdę?
- Cóż...tak. - przyznałam.
<Khonkh? *Wybuch za 3...2...* XDDDDD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!