Westchnąłem ciężko. Święta już blisko, więc całe stado szykowało się do uroczystości. Wigilia już za trzy dni, więc zaczęliśmy szukać odpowiedniego miejsca na dłuższy postój. No i znaleźliśmy. Za schronienie na najbliższy tydzień miało nam posłużyć średniej wysokości wzgórze o płaskim i bardzo szerokim czubku. Na nim stały jaskinie. Dwie duże, jedna nie za duża, a ostatnia ogromniasta, mieszcząca całe stado. W najmniejszej jaskini mieszkał Khonkh, w największej miała odbyć się uroczystość, a w dwóch pozostałych mieszkali normalni członkowie stada. Na zewnątrz rósł wielki świerk. Denerwowała mnie świąteczna atmosfera. Zaszyłem się, więc w kącie jaskini, wziąłem coś do pisania i zacząłem spisywać moje myśli. Miała to być legenda, która miała zepsuć źrebakom i innym takim Święta. Zacząłem pisać.
"Dawno, dawno temu, na zachodzie Mongolii, żył sobie pewien stary, mądry koń. Na imię mu było Rakzu. Wszyscy go lubili. Żył ze swoją partnerką i trojgiem dzieci w jaskini na niższych partiach gór. Był dzielny i odważny. Wytrwale zdobywał dla swojej rodziny jedzenie, mimo że w okolicy grasowało wiele drapieżników. Niestety żył tam też Czarny Bill. Nienawidził wszelakich świąt, radości i pokoju. Lubował się za to w zabijaniu. Gdy zbliżały się postanowił zlikwidować panującą do okoła miłą atmosferę. Zszedł ze swojego schronienia w niższe partie gór, a tam połamał wszystkie drzewa iglaste które napotkał, porozrzucał wszędzie oberwane z roślin szyszki. Zadowolony ze swojego dzieła postanowił zostać niżej i dopilnować, aby te święta nie były radosne dla nikogo z mieszkańców gór. Podczas jednej z wypraw po jedzenie stary Rakzu zobaczył jedno z połamanych drzew i rozrzucone wokoło szyszki. Nazbierał do sakwy jedzenia, później wypchał ją do końca szyszkami. Wziął w zęby drzewko i dotachał je do jaskini, w której mieszkał wraz z rodziną. Kiedy wniósł je do środka wszyscy się ucieszyli. Gdy choinka stanęła w rogu najmłodsze dziecko, a zarazem jedyna córka Rakzu udekorowała ją przyniesionymi przez tatę szyszkami. W Wigilię na środku jaskini zapłonęło ognisko, a na prowizorycznym położono świeże pożywienie. Wesoła choinka stała sobie z boku i dodawała pomieszczeniu radości. Kiedy Czarny Bill zauważył, że się cieszą postanowił coś temu zaradzić. Szczelnie zatkał jedyny otwór przez, który wydostawał się dym, a docierał tlen. Rodzina zbyt późno zorientowała się co się święci i się udusiła. Zadowolony ze swojego dzieła Czarny Bill uznał, że to tyle w temacie i udał się w drogę powrotną w wyższe partie gór, do domu. Myślał, że ujdzie mu to na sucho, jak zwykle. Jednak Arot zdenerwowany tym, że koń zabił Rakzu i jego rodzinę, niezwykle religijne osoby zesłał na niego śmierć. Podczas wędrówki do domu ogiera zaatakowała pantera śnieżna. Koń nie miał szans na przeżycie. Mimo tego podjął morderczą walkę. Gdy próbował uśmiercić dzikie zwierzę, poślizgnął się i spadł w urwisko. Zmarł natychmiast. Od tąd jego dusza błąka się po Mongolii i pragnie zabić wszystkich, którzy cieszą się ze świąt. Może teraz nadeszła twoja kolej? "
Schowałem papier i poszedłem spać. Pisanie bardzo mnie zmęczyło.
"Dawno, dawno temu, na zachodzie Mongolii, żył sobie pewien stary, mądry koń. Na imię mu było Rakzu. Wszyscy go lubili. Żył ze swoją partnerką i trojgiem dzieci w jaskini na niższych partiach gór. Był dzielny i odważny. Wytrwale zdobywał dla swojej rodziny jedzenie, mimo że w okolicy grasowało wiele drapieżników. Niestety żył tam też Czarny Bill. Nienawidził wszelakich świąt, radości i pokoju. Lubował się za to w zabijaniu. Gdy zbliżały się postanowił zlikwidować panującą do okoła miłą atmosferę. Zszedł ze swojego schronienia w niższe partie gór, a tam połamał wszystkie drzewa iglaste które napotkał, porozrzucał wszędzie oberwane z roślin szyszki. Zadowolony ze swojego dzieła postanowił zostać niżej i dopilnować, aby te święta nie były radosne dla nikogo z mieszkańców gór. Podczas jednej z wypraw po jedzenie stary Rakzu zobaczył jedno z połamanych drzew i rozrzucone wokoło szyszki. Nazbierał do sakwy jedzenia, później wypchał ją do końca szyszkami. Wziął w zęby drzewko i dotachał je do jaskini, w której mieszkał wraz z rodziną. Kiedy wniósł je do środka wszyscy się ucieszyli. Gdy choinka stanęła w rogu najmłodsze dziecko, a zarazem jedyna córka Rakzu udekorowała ją przyniesionymi przez tatę szyszkami. W Wigilię na środku jaskini zapłonęło ognisko, a na prowizorycznym położono świeże pożywienie. Wesoła choinka stała sobie z boku i dodawała pomieszczeniu radości. Kiedy Czarny Bill zauważył, że się cieszą postanowił coś temu zaradzić. Szczelnie zatkał jedyny otwór przez, który wydostawał się dym, a docierał tlen. Rodzina zbyt późno zorientowała się co się święci i się udusiła. Zadowolony ze swojego dzieła Czarny Bill uznał, że to tyle w temacie i udał się w drogę powrotną w wyższe partie gór, do domu. Myślał, że ujdzie mu to na sucho, jak zwykle. Jednak Arot zdenerwowany tym, że koń zabił Rakzu i jego rodzinę, niezwykle religijne osoby zesłał na niego śmierć. Podczas wędrówki do domu ogiera zaatakowała pantera śnieżna. Koń nie miał szans na przeżycie. Mimo tego podjął morderczą walkę. Gdy próbował uśmiercić dzikie zwierzę, poślizgnął się i spadł w urwisko. Zmarł natychmiast. Od tąd jego dusza błąka się po Mongolii i pragnie zabić wszystkich, którzy cieszą się ze świąt. Może teraz nadeszła twoja kolej? "
Schowałem papier i poszedłem spać. Pisanie bardzo mnie zmęczyło.
-Nuda! - z drzemki wyrwał mnie głos Tenebris - Jeśli chciałeś żeby to coś było straszne to ci się nie udało. - rzuciła mi kartką w pysk.
-Nie chodziło mi o to, aby przestraszyć ciebie, ale małe, naiwne źrebaczki oraz inne takie - burknąłem.
-Przecież ten Czarny Bill nigdy nie istniał - zaśmiała się klacz.
-Racja to zwykła bujda, ale z chęcią stał bym się takim ogierem. Ale najpierw musimy spełnić nasze zadanie - sciszyłem ton i spojrzałem na nią porozumiewawczo. Chyba zrozumiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!