Strony

22.11.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Rysa na srebrzystym diamencie"

Śmialiśmy się jeszcze dobrą chwilę, choć nie tak długo, jak ostatnio. Lubiłam echo tego dźwięku niosącego się po stepie. W końcu przerwaliśmy tę parodię i zapadło milczenie. Kopnęłam od niechcenia bryłę brudnego, niestopniałego od poprzednich opadów śniegu i postanowiłam odezwać się pierwsza:
- W okolicy nie znalazłam niczego dobrego, więc...nic specjalnego. - mój głos na szczęście brzmiał pewnie, z nutką obojętności. Wymarzony efekt.
- Rozumiem...więc może pomogłabyś mi szukać Bush Brave'a i Arona? - przez ułamek sekundy analizowałam to pytanie, zaś kolejny poświęciłam na rozważanie wszystkich za i przeciw; nie, należą do frakcji już od dawna i nie powinni sprawić przy spotkaniu problemów. Z drugiej strony, kto ich tam wie?
- Czemu nie? Sugeruję, abyśmy najpierw wrócili do klanu. Może już tam dotarli. 
- Zgadzam się z tobą. - nadawałam przechadzce tempo bardzo wolnego marszu, by dać innym trochę czasu na pokonanie ewentualnych przeszkód, jednak gdy dotarliśmy na miejsce, dwa ogiery pasły się tylko w pewnej odległości od siebie i patrzyły tylko spode łba na władcę. Dopiero gdy zaczął wyraźnie podchodzić w ich stronę, podnieśli głowy. Z pyska Khonkha zniknęło zaniepokojenie, pojawiło się zdziwienie.
- Aron, Bush Brave. Szukaliśmy was. - rzekł stanowczo. Chwilę po pytaniu oboje milczeli. Rzuciłam wymowne spojrzenie Bush'owi. W przeciwieństwie do Arona, wyrażał się zwięźle i krótko, a teraz gadulstwo mogło nas zaplątać w sieć podejrzeń.
- Ja po prostu odszedłem do jeziora, a w drodze powrotnej blisko stada spotkałem jego. - wrócił do podskubywania roślinności, nie zamierzając nic więcej powiedzieć, bezbłędnie. 
- Dobrze, ale następnym razie postarajcie się mnie powiadomić o swojej nieobecności. - odparł krótko i odwrócił się. No, to mam już z głowy. Przynajmniej nie zauważył zniknięcia Grey, w obecnym momencie jeszcze niedoświadczonej i będącej głównym elementem planu. Odeszliśmy na bok. Nie mieliśmy ochoty na jedzenie. Świat pogrążał się już w półmroku, co oznaczało konieczność powrotu w obręb klanu na sen. Ostatni błysk światła pod powiekami, a w kadrze gniady arab.
~2 days later~
Od jeziora przetaczała się łagodna bryza, fale były nieco większe niż zwykle, rankiem przyprószyło i pokryło glebę cienką, białą kołderką. Wymarzony dzień na jakiekolwiek morderstwo. Wczorajsza kłótnia była nawet zadowalająca, obserwowałam klacz i ogiera naprzeciwko siebie spod przymrużonych powiek. Uśmiechnęłam się do siebie, spoglądając w dół, po czym ruszyłam na przegląd naszego ustawienia i zajęcie swojej pozycji. Fenrir stał ukryty gdzieś dobrze w zaroślach, skąd poprzez gałęzie, ale jednak, mógł obserwować pozorowaną gonitwę. Reszta została, by naprawdę nie wzbudzać podejrzeń, przekonałam się ostatnio, że to ważne. Nie było na razie żadnych świadków; ustawiłam się za skałkami, daleko od zagajnika. Ten, kto nie znał mego miejsca pobytu, nie mógł mnie tu dostrzec.  Nasza pajęczyna została już naciągnięta, a teraz czas przeobrazić ją w prawdziwe arcydzieło. 
Wkrótce ujrzałam jakiś ruch. To Dorian szedł wzdłuż linii brzegowej, rozglądając się na boki. Pokręciłam głową, następnie wskazując na siebie. Zostawcie go mi. Zatrzymał się dość blisko, ale nic mi z jego strony nie groziło. Zwyczajnie badał skały. Następnie na scenę weszła Grey, wstrząsając lekko grzywą, rozkoszując się słonym powietrzem. Co mi szkodzi, jeśli dobrze wykona swoje zadanie... 
Wreszcie uznałam, iż czas nadszedł. Uniosłam nogę i tupnęłam; pierwsze domino położone, będzie pchać inne wypadki. Tak jak podejrzewałam (i miałam nadzieję), dzisiejsze piękno tego miejsca urzekło także władcę, który schodził na przemian kłusem i stępem, obserwując zapewne kątem oka kasztanowatą klacz, stojącą po połowę kończyn w wodzie, zapatrzoną w wodną taflę. Drgnęłam lekko z podniecenia, po czym dałam jeszcze raz sygnał do rozpoczęcia akcji. Przez chwilę nic się nie działo, aż rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk pochodzący z pyska Grey. Dorian odwrócił głowę, jednak nie mógł obserwować całego zdarzenia. Kopnęłam kamyk, by odwrócić jego uwagę, udało się, te cenne parę sekund mu umknęło. Wciąż wpatrywała się przed siebie, cofnęła jedną nogę...Tak, tak. Ogier od razu pospieszył na pomoc. Już niemal stykał się z jej ogonem, kiedy wyrwała do przodu jak ciągnięta na motorówce. Za nią biegł w szaleńczym pędzie Khonkh, próbując ją złapać. Dopiero teraz świadek znów popatrzył na całe zdarzenie i wybałuszył oczy. W duchu parsknęłam śmiechem, śmiałam się w środku do rozpuku. W pewnym momencie było już blisko, jednak klacz znalazła w sobie dość siły. Teraz już płynęli, przebierając kopytami, daleko od brzegu. Młodzik wreszcie popędził w ich stronę, łeb Bush Brave'a wychynął z zagajnika. Wszystko nabierało tempa, zaraz się zakończy...Władca, opadły z sił, zawrócił, z zaciętością na pysku. Musiałam patrzeć na to wszystko do końca. Grey, uwolniona od prześladowcy, skręciła w bok, ale nagle opadła z sił i jej głowa zanurzyła się w toni. Oby nie zemdlała za wcześnie; ma jeszcze jedną kwestię do wypowiedzenia. Odeszłam bezszelestnie ze stanowiska i pobiegłam okrężną drogą, dłuższą, ale dając schronienie przed niepożądanym spojrzeniem. Wyszłam na skraju dwóch ekosystemów: lasu i stepu, po czym skierowałam wzrok na jezioro. Nieruchome ciało wyciągnięto już na brzeg; pewnie żywe, bowiem krzątało się przy nim sporo koni, próbując je ocucić. Panował ogólny chaos. Stałam jeszcze trochę, pozorując kompletne zaskoczenie, po czym popędziłam do nich. W przeciwieństwie do większości, zatrzymałam się przy Khonkhu. Po prostu...nie mogłam iść dalej.
- Co tu się wyprawia? - spytałam zdziwiona i na wszelki wypadek dodałam szeptem, bardziej do siebie: - Przez tą małą wycieczkę chyba sporo mnie ominęło... - mój pas z włócznią brzęczał cichutko, podczas gdy ogier ciężko dyszał, nie odzywając się, wpatrując w przestrzeń, drżąc z zimna i wilgoci.
Muszę coś z tym zrobić, byle nie wykazywać najmniejszego zainteresowania czymś innym. - pomyślałam szybko i zaczęłam rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś okrycia. Żadnego koca, żadnej trawki, nic, co by się do tego celu nadawało. Pozostało mi tylko jedno wyjście. Przełknęłam ślinę i położyłam łeb na jego grzbiecie. Czułam niemalże, jak ulatuje ze mnie fizyczne ciepło, spokój mnie nie opuszczał, ale nie miałam pojęcia, co jeszcze mam zrobić. Po chwili oderwałam się i wbiłam wzrok w żwir i piach. Wtem rozległ się wyraźnie wśród innych czyjś głos:
- Jak to się stało? - kątem oka obserwowałam sytuację, coraz bardziej zaciekawiona.
- Ja...to widziałem. - odezwał się trzęsącym głosem Dorian. - Najpierw usłyszałem jakiś krzyk, ale dosłownie na parę sekund odwróciłem głowę...gdy znowu tam spojrzałem, widziałem, jak Khonkh gonił ją na sam środek jeziora... - wszyscy na moment zamilkli.
- Ja także ujrzałem to, co nam opowiadasz, tyle, że nie dane mi było ujrzeć początku. - oświadczył nagle poważny Aron.
16 par oczu zwróciło się w stronę władcy. Wyglądał już na wystarczająco opanowanego, ale nie było żadnych dowodów ani świadków, którzy potwierdziliby inną wersję wydarzeń. Wszystko poszło zgodnie z planem, jesteśmy górą, a ja tego nie doceniam...Jest rysa na srebrzystym diamencie.
<Khonkh? (Swoją drogą: napisałam opowiadanie wczoraj mniej więcej o 8 wieczorem, a...dzisiaj widzę odpis od ciebie!XDD Jak ty to robisz?) Wskazówki, niech pomyślę: BĘDĘ ZUYM CZŁEKIEM. No nie, żartuję. Może teraz tylko opisać takie uspakajanie ,,ludu żądnego krwi przelanej", ale gdybyś mogła, jeszcze tego nie rozwiązuj;)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!