W brzuchu burczało mi coraz bardziej. Starałam się wyszukać cokolwiek,
co mogłabym zjeść. Chodziłam w kółko, bez celu, tylko po to, by patrzeć
na jedzenie, które jest już niejadalne. Było mi zimno i byłam
przygnębiona. Czegoś mi w życiu brakowało, czegoś, co towarzyszyło mu
zawsze.
- Może to strach, przed gniewem i oskarżeniami? A może to... -
spojrzałam na majestatyczne góry, znajdujące się tuż przede mną.
Wysokie, o ostrych zakończeniach w kolorze tych pięknych, małych
kwiatuszków, rosnących w czerwcu. Niektóre szczyty znikały za warstwą
puchatych chmur - chęć do przygody?
Nagle poczułam przemożną chęć, by wyruszyć w podróż. Zobaczyć, co kryją
góry. Rozejrzałam się wokół. Wszystkie rośliny były pokryte szronem
(nowym, białym czymś, będącym bardzo podobnym do spadających płatków),
większość gniła powoli. Jednak były kawałki, które nie rozkładały się
jeszcze, były tylko przysłonięte szronem. Pobiegłam więc w stronę skał,
wśród których schowałam swoją torbę. Wzięłam ją szybko w zęby, po czym,
nie odpuszczając żadnej malusiej kępce, żadnemu listkowi i roślince,
napełniłam ją różnym jadalnym zielskiem. Gdy już byłam tak przygotowana i
zlokalizowałam już Khonkha, stojącego na szczycie jakiegoś pagórka,
zapewne dlatego, że widział stamtąd wszystkich członków klanu, ruszyłam w
jego stronę. Wchodząc pod górę, poślizgnęłam się o śliską trawę i
szczątki chryzantem, które niedawno przekwitły. Zebrałam kilka kolejnych
kawałków zieleniny, po czym weszłam na szczyt.
- Dzień dobry. Czy mogłabym się tam wybrać? - zapytałam, łbem wskazując pierwszy lepszy punkt w górach.
- Witaj, Marabell. Oczywiście, że możesz, nawet nie musiałaś pytać.
- Dziękuję. Miłego patrzenia - powiedziałam, po czym zaczęłam schodzić ze wzniesienia.
- Marabell? - zapytał, a ja się odwróciłam.
- Tak?
- Uważaj na siebie. Słyszałem, iż osiedliły się tam irbisy.
- Dobrze, dobrze - powiedziałam, tym razem skutecznie, znikając z wzgórza.
'Irbisy... Co to w ogóle jest? Czy to nie te wielkie drapieżne koty,
takie jak te, o których mówili na zajęciach w szkole? Czego ja mam się
bać? W szkole zawsze mówili wszystko nad wyraz. Zapewne to tylko
malutkie biało-czarne koteczki!' - stwierdziłam w duchu, by podnieść się
na duchu. Przejście przez las, oddzielający miejsce postoju klanu, od
gór było pestką. Po drodze zjadłam część swojego zapasu, jednak
uzupełniając go tym, co znalazłam wśród łysych drzew i krzewów. Zaraz za
ostatnim drzewem zaczynał się kamienisty grunt wspinający się coraz
wyżej, i wyżej... Spokojnym kłusem pokonywałam coraz większy odcinek,
zwalniając tylko wtedy, gdy na swojej drodze znalazłam błoto, lub hałdy
śniegu. Spojrzałam w dół. Nie byłam bardzo wysoko - zaledwie kilka
metrów nad szczytami najwyższych drzew rosnących jeszcze na normalnym
gruncie. Mogłam widzieć stamtąd kilka koni z klanu, ale nie mogłam
rozpoznać, kto to, gdyż wszyscy byli malutcy, niczym mrówki. Stałam tak,
i patrzyłam na konie w dole, gdy nagle coś przebiegło tuż koło mnie. Na
moment straciłam równowagę, lecz zaraz stanęłam na wszystkich czterech
nogach.
- Uważaj może trochę! - krzyknęłam w stronę... To był chyba renifer.
- Co? Uciekaj!
- Może trochę kultury. Przed czym tak uciekasz?
- Przed irbisem!
- Ale... - nie zdążyłam dokończyć, kiedy za sobą usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się.
- Co jest, przekąseczki? Boicie się? - zapytał jeden z tych kotowatych.
Przełknęłam ślinę i położyłam uszy po sobie. Cofnęłam się o krok w tył.
- Za mną! - krzyknął renifer, po czym zaczął uciekać. Nie czekałam
długo, tylko zaczęłam biec za nim. Moje ciało ominęło pazury kot, który
właśnie skoczył, o milimetry. Biegłam ile sił miałam w kopytach.
- Tędy!
Zatrzymałam się. Renifer wskazał na strome zbocze, po czym zaczął skakać
po większych półkach skalnych. Nie miałam czasu rozmyślać, po prostu
ruszyłam za nim. Kot skakał z dużo większą wprawą, nawet trochę ze
zniechęceniem. W końcu, gdyby chciał mnie tu złapać, spadł by, a nawet
jeśli nie, miałby wielkie przeszkody, więc po prostu nie opłacało mu się
robić tego teraz. W końcu zeskoczyłam na stały, liściasty grunt. Jednak
irbis dalej nie rezygnował. Zobaczyłam nogi renifera, za którym cały
czas biegłam, więc stwierdziłam, że wolę się nie rozdzielać. Biegłam
bardzo szybko między drzewami, aż w końcu dogoniłam rena. Biegliśmy
dalej razem, gdyż stwierdziłam, że niehonorowo by było go teraz
zostawić. Wypadliśmy na pustą przestrzeń, przebiegając koło Khokha.
Wyhamowałam gwałtownie.
- Marabell? Co się stało? Kto to?
- Ir...
Irbis wypadł z lasu. Jednak kiedy zobaczył, że jesteśmy dość liczną grupą, warknął i odszedł.
- Dziękuję - zwróciłam się do renifera.
- Nie ma za co - odpowiedział i otrzepał się trochę.
- Ależ jest. Dzięki tobie żyję - stwierdziłam - Jak się nazywasz? I skąd się tam wziąłeś?
- Naroo. Byłem tam... na wycieczce. A ty?
- Marabell. Też poszłam pozwiedzać.
- Muszę już znikać. Żegnaj! - powiedział, po czym pobiegł dalej, przez trawiaste pole.
- Nic ci nie jest? - tym razem zwrócił się do mnie Khonkh.
- Nie, nic - odpowiedziałam, patrząc dalej w stronę, gdzie zniknął ren.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!