Szłam tym mostem, podziwiając piękno owej krainy, jak i rozglądając się za kimś, kto wyglądał by inaczej - jak ktoś, kto może mi pomóc wrócić z powrotem do swojego świata. Na moją głowę i grzbiet cały czas padał deszcz płatków kwiatów. W pewnym momencie wpadłam na jedną z postaci. Jej ciało, złożone z kości, było zadziwiająco miękkie, jakby pokryte drobnymi włoskami. Cofnęłam się, ale tak niefortunnie, iż jedno z moich tylnych kopyt znalazło się poza mostem. Nie miałam możliwości by się złapać - moje nogi ślizgały się na płatkach, nigdzie nie było czegoś, za co mogłabym się złapać. Spadałam. Powietrze wyło mi w uszach, jednocześnie sprawiając, że moje oczy zaczęły łzawić od pędu. Jednak nie uderzyłam się. Spadłam prosto w miękkie może płatków, działających jak sprężyna - zapadłam się, odbiłam, po czym stanęłam na nogach. Kopyta ginęły trochę wśród kolorowej nawierzchni, po której ciężko było chodzić, gdyż uginała się pod kopytami. W moją stronę schyliła się postać z mostu, przez którą tu wylądowałam.
- Wszystko dobrze? - zapytała zatroskanym głosem. Wydawało mi się, że skądś go znam, ale nie miałam pojęcia skąd.
- Tak. Tylko nie wiem, jak stąd wyjść! - odkrzyknęłam w odpowiedzi.
- Idź w stronę placu - powiedziała znajoma-nieznajoma i pobiegła mostem w tamtą stronę.
Postawiłam jeden krok. Znowu ledwo utrzymałam równowagę. Podskoczyłam. Kwiecista nawierzchnia ugięła się pode mną i... Wybiła z powrotem w górę. Takimi skokami przemierzałam owe morze. W pewnym momencie odkryłam, że mnie to nawet bawi. Gdy zbliżyłam się do placu, odkryłam że jedna z krawędzi tworzy łagodne zbocze kończące się w morzu. Kilka koni wesoło skakało po kwiatach.
- Tutaj! - usłyszałam głos tamtej klacz, która stała na brzegu i machała do mnie głową.
Skierowałam swoje kroki w tamtą stronę.
- Niezła zabawa, prawda?
- Hm... W sumie, tak - odpowiedziałam po chwili namysłu, gdy stanęłam już na stałym gruncie. Kilka metrów od nas, na samym środku placu tańczyły wesołe grupki w takt muzyki wygrywanej na bębnach.
Zaczęłyśmy się sobie przyglądać, tak właściwie to ona zaczęła pierwsza, ja się tylko zastanawiałam, o co jej chodzi.
- Marabell? - pytanie dość mnie zaskoczyło.
- Tak... Ale skąd to wiesz?
- Byłaś taka malutka, pewnie mnie nie pamiętasz. Zmarłam miesiąc po twoich narodzinach.
- Mam rozumieć, że jestem w krainie umarłych? - podświadomie wiedziałam to, jednak nie potrafiłam dać wiary.
- Tak, Marabell. A ja jestem twoją babcią ze strony matki.
- Babcią ale... Mówisz bardziej młodzieńczo!
- Tutaj wszyscy młodnieją. Choć, pójdziemy do reszty. Potańczymy trochę, pozwiedzamy...
Szybko przystanęłam na propozycję babci, po czym ruszyłyśmy na poszukiwania reszty rodziny. Jednak nie znaleźliśmy jej, więc same przystąpiłyśmy do tańczenia. Po jakiejś godzinie nogi całkiem mi odpadały.
- Co ci jest?
- Nic, jestem tylko zmęczona. Nogi mnie już bolą od tańca!
- Zmęczona? Oh, ja już od tak dawna nie czuję zmęczenia... Tutaj nikt nie czuje pragnienia, nie musi oddychać, jeść ani pić. Jednak robimy to, z przyzwyczajenia, a również dlatego, że wciąż czujemy smaki.
- Naprawdę? Dziwne to trochę.
- Jak dawno tu przybyłaś? - zapytała babcia po chwili milczenia, jakby olśniona.
- Nie wiem... Kilka godzin temu.
- Naprawdę? Musisz jak najprędzej wrócić na powierzchnię!
- Dlaczego? Tu jest tak miło, kolorowo, nie ma wojen i zmartwień...
- Jeśli tego nie zrobisz na czas, albo umrzesz i zostaniesz tu, albo wrócisz tam schorowana, stara i słaba.
- Chyba naprawdę wolę zostać...
- Masz jeszcze tyle życia przed sobą, kochanie! Tyle wspaniałych chwil. Naprawdę chcesz to zaprzepaścić? Może, jeśli się uda, wrócisz tu za rok... Ale teraz, choć za mną!
Stałam chwilę, ale ruszyłam w ślad babci. Doszłyśmy do skraju placu, jednak zamiast wejść na most, stanęłyśmy na czymś w rodzaju kwiatu. Wokół nas zawirowały iskierki, po czym znalazłyśmy się w jakimś pomieszczeniu. Na skale leżała bardzo elegancko ubrana klacz, w kapeluszu, z pod którego wypływały kruczo czarne, falowane włosy.
- Z czym przychodzisz, Jawialima?
- La Catarino, moja wnuczka za sprawą jakiegoś zaklęcia znalazła się tutaj. Czy możesz ją wysłać z powrotem do domu?
- Za sprawą jakiego zaklęcia trafiłaś tutaj, moja droga? - zapytała piękna klacz.
- Wypiłam taki tęczowy napój... - odpowiedziałam dość niepewnie.
Zamiast odpowiedzi dostałam fiolkę podobnego płynu.
- Wypij - powiedziała La Catarina.
Gdy zawartość butelki znalazła się w moim pysku, uczucie było odwrotne od tego, które czułam poprzednio - w mój język wbiły się malutkie drzazgi, a po ciele przeszła pala zimna. Świat znowu zawirował, po czym znalazłam się tam, gdzie byłam wcześniej - w lesie obok miejsca postoju klanu. Ruszyłam tam, skąd dochodziły rozmowy koni i uradowana spostrzegłam, że jestem w domu - w Klanie Mroźnej Duszy.
The End
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!