Strony

8.06.2017

Od Calipso (F) (Gimnastyka) - ,,Przygotowania wrą!" R. 1

Wolnymi, choć długimi krokami zbliżały się kolejne dni, coraz gorętsze, bardziej wypełnione insektami, podświetlone silnymi promieniami słońca i okraszone błogim lenistwem - innymi słowy, dążące do rozpoczęcia właściwego, kalendarzowego lata. A w tej kolejce stał jeden, ubrany w lśniące ognistym blaskiem, nocne szaty. Gal ödör, ku czci Fenesa. Święto organizowano każdego roku, wyłaniano mnóstwo talentów, i nie miała znaczenia ilość. Jeden duch walki może zgładzić tysiące tchórzy. Tradycja sięgała niepamiętnych czasów, jak wiele uroczystości. Bo...

Ten czas i tę porę sobie wybrali [bogowie], by zsunąć się ze swoich podniebnych leży, i podziwiać efekty pracy rocznej na ziemi i cieszyć się radością istot ich [woli] poddanych. Nasze święto jest dla nich świętem. Tego to dnia należne jest uśmiechnąć się do trudów życia, rozwiać wszelkie pozory i cienie. A po tym zostają jedynie błędne ogniki, snujące się w mroku odłamki, które podług legend dawać mogą niezwykłą moc, przez cykl trzech nocy i trzech ranków. [...]

Pamiętałam mowę Burunduka bardzo dokładnie, i głęboki, aksamitny głos, który bez trudu układał informacje w mojej głowie, podczas gdy ja wpatrywałam się w intensywnie niebieskie niebo nad doliną bez jednej chmurki. Później odprawialiśmy skromne, lecz dostojne rytuały, a przynajmniej obserwowałam je z ukrycia. Nikt nie mógł nam przeszkodzić, a teraz nie miałam już na to czasu. Już należało przygotowywać się do uroczystości, nasilać świąteczne nastroje, by być gotowym. W końcu to moja rola. Ponownie powoli uniosłam powieki, kiedy wiatr smagał mnie po policzkach, rozwiewając moją grzywę na boki. Pod sobą miałam średnio wysoką, trochę twardą trawę, mokrą od obfitej porannej rosy, przemieszaną z mnóstwem fioletowo-białych orlików zwieszających się ku ziemi niby dzwoneczki, nielicznymi, nieśmiało wschodzącymi szarotkami i gdzieniegdzie wyższymi kępami żubrówki. Na wprost rósł parawan jałowców o spłaszczonych gałązkach, gdzieniegdzie czarna porzeczka, a za nimi rozpoczynał się las. Potężne pnie rozciągały nad nim swoje liściaste korony lub rzadziej wystrzeliwały w górę smukłymi czubkami iglaków, zaś niżej toczył się bój młodszych drzew o dostęp do światła. Za sobą słyszałam pluskanie Eg i szum wierzb rosnących na jej brzegu. Ptaki ćwierkały między sobą, głośno się nawołując, jakiś szarak kicnął po drugiej stronie i przysiadł w swojej kryjówce. Obejrzałam się w prawo; intensywnie czerwona kula słońca uniosła się nieco wyżej nad horyzont, wysyłając coraz więcej oślepiających, a zarazem ciepłych promieni. Obudziłam się wyjątkowo wcześnie, przed wszystkimi. Może to z podekscytowania? Wiktor i Relikta spali smacznie obok, reszta stada również wypoczywała. Jednak postanowiłam wstać. Ostrożnie, aby nie narobić hałasu, podniosłam się ze swojego legowiska i wciągnęłam w nozdrza świeże powietrze. Żadne niebezpieczeństwo ani kłopot nie zmierzały w naszym kierunku, więc odetchnęłam i nieśpiesznym krokiem podeszłam do wody. Nurt marszczył ją, tworząc na powierzchni drobne fale. Zanurzyłam w niej pysk i napiłam się, po czym odwróciłam znowu w stronę klanu. Zatrzymałam wzrok na karym ogierze, naszym generale. Po chwili mimo wszystko zrezygnowałam z budzenia go. Nie chciałam mu przeszkadzać. Zaczęłam się paść, przeżuwając roślinność. Zjadłam jeszcze kilka jagód z krzewu, i na tym skończyło się moje śniadanie. Słońce przybrało złote, jasne barwy, piękne na tle jasno-niebieskiego nieba. Uśmiechnęłam się lekko do siebie i podeszłam do Edwarda. Wpatrywał się w jakiś odległy punkt z zaciętą miną.
- Cześć. - powiedziałam cicho. Obejrzał się na mnie.
- O, hej. - stanął naprzeciwko mnie. - Wcześnie się zerwałaś. - mrugnął ledwo widocznie.
- Tak... - przyznałam. - Co tam? - zadałam rutynowe pytanie. Na więcej nie potrafiłam się zdobyć. Nigdy nie wiem, co powiedzieć. Zwłaszcza przy nim.
- Nic szczególnego. Niedługo święto Fenesa? - zmienił temat na znacznie wygodniejszy dla mnie.
- Tak. Niby mamy jeszcze sporo czasu, ale szybko nam to zleci. Chciałabym dzisiaj przydzielić role. - wyjaśniłam.
- Dobry pomysł. Pomóc ci wszystkich obudzić? - zaproponował.
- Nie, dam sobie radę. - powiedziałam pewnie. Nie lubię, gdy ktoś się za mnie wyręcza. Bardziej niż kiedykolwiek poczułam się przywódczynią. Ruszyłam pewnym krokiem w stronę pierwszej osoby, która mi się nawinęła; Evil War. Niezadowolona i zaspana parsknęła, gdy trąciłam ją lekko kopytem. Za drugim razem uniosła nieco łeb, ale ponownie opadł. Straciłam trochę cierpliwość i powtórzyłam gest mocniej. Nagle klacz gwałtownie zerwała się, rżąc. Zrobiłam unik, jednak poczułam na szyi zadraśnięcie.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, piorunując ją wzrokiem. Po chwili westchnęła i odparła cicho:
- Wybacz. - odwróciła się, powłócząc nogami. Pokręciłam powoli głową, zastanawiając się, co jej jest. Od wczoraj straciła czujność, i wyglądała na chorą. W środku. Miałam nadzieję, że to minie. Przy okazji ten incydent wszystkich wyrwał ze snu i zagonił do posiłku, więc jedna kwestia jest rozwiązana.
- Nic ci nie jest? - obok siebie zauważyłam generała, który z wyrzutem w oczach wodził wzrokiem za naszą zabójczynią.
- Nie. Od wczoraj jakoś dziwnie się zachowuje. - staliśmy bez ruchu w miejscu, obserwując klan. Niedługo rozległ się szmer pierwszych porannych rozmów. Uznałam, że to odpowiedni czas. Odszukałam najwyższe wzniesienie, jakie było w tej okolicy, i wdrapałam się na nie, dzięki czemu skupiłam na sobie uwagę członków. Edward był nieopodal, w cieniu.
- Słuchajcie. - powiedziałam łagodnym, uroczystym głosem. - Jak wiecie, zbliża się oto właściwy początek lata i dzień poświęcony naszemu bogowi, Fenesowi, czcigodnemu ognia i wojny. - rozległy się pojedyncze, rutynowe wiwaty. - A zarazem sprowadzą się tu oni wszyscy, by podziwiać efekty naszej rocznej pracy. - wykorzystałam kilka słów mentora i zrobiłam krótką przerwę na złapanie oddechu. - Więc pokażmy im, że jesteśmy tego godni! - aplauz. - Chcę przydzielić wam odpowiednie zadania. Będziecie odpowiedzialni za swoją część przygotowań. Zaczynamy. - całe szczęście, wcześniej poukładałam sobie wszystko w głowie. Ta, kilkanaście minut temu.
- Święto odbędzie się na okrągłym szpalerze. - wskazałam pyskiem kierunek. - Datę znają wszyscy. A więc, Relikta, Italia i Michelle zajmą się dekoracją i przygotowaniem pola. Opium, przygotujesz posiłek. Później uzyskasz dodatkowe informacje. Evil War, zadbasz o bezpieczeństwo. Wiktor i Kallen, przygotujecie różne zajęcia i zabawy. Edward, dopilnujesz święta od strony tradycji i technicznej. Ja będę nadzorować prace i określę plan dnia. Wszystko jasne? - niektórzy przytakiwali. - W takim razie jutro zaczynamy. - stado rozeszło się, by kontynuować codzienne, zwykłe czynności. Porozmawiałam jeszcze tylko z Opium na temat ziół i przysmaków, jakie należy zgromadzić. Muszę przyznać, że posiada sporą wiedzę na ten temat.
- Świetnie sobie radzisz. - powiedział kary ogier, kiedy niezauważony podszedł do mnie. Milczałam. Dzień mijał niepostrzeżenie, a dyskusje kręciły się tylko wokół uroczystości. Wreszcie wszystko zaczęło cichnąć. Czarny parawan bezksiężycowej nocy zasunął się nad nami. Uniosłam jeszcze łeb, kierując wzrok na niebo. Jedna, mała gwiazdka przedarła się przez strzępy wędrujących chmur. Poczułam w sobie dziwne ukłucie radości. Ogarnął mnie sen.
<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!