Uniosłam powoli powieki. Rozmazany niebiesko-zielony świat najpierw zrobił fikołka, a później zatrzymał się rozkołysany, powoli uzyskując ostrość. Potrząsnęłam głową, przez co grzywka wpadła mi do oczu, ale nie przejęłam się tym, rozglądając wokoło. Po soczystych, wąskich łodyżkach trawy przechadzały się przeróżne owady. Na żółtych i białych płatkach kwiatów przysiadały pierwsze kolorowe motyle, by spijać nektar. Wszędzie niosło się echo ptasich głosów, a ich czarny przedstawiciel przemknął między jednym brzegiem a drugim. Nurt rzeki unosił ze sobą połamane gałązki i porwane przez wiatr liście, woda podmywała piach wyżej, spłukując go dalej. Pośrodku znajdowała się znaczna płycizna, naznaczona jaśniejszym, szmaragdowym kolorem, z wieloma połamanymi pieńkami i resztkami roślin sterczącymi z wody. Spojrzałam na śpiącego obok mnie karego ogiera. Jego sierść połyskiwała metalicznie w promieniach wschodzącego słońca. To wszystko wydawało mi się jednym wielkim snem, piękną marą. Westchnęłam i położyłam łeb na przednich nogach, niechętna podrywać się z dotychczasowego legowiska. Nagle coś miękkiego otarło się o mój bok. Zaskoczona poderwałam się gwałtownie, rżąc, i wbiłam wzrok w tamto miejsce. Coś śmignęło i zamarło w bezruchu.
- Co się stało? - spytał mój kompan wyrwany ze snu. Milczałam, uważnie obserwując i powoli podchodząc. Wysunęłam szyję najdalej, jak mogłam, i dostrzegłam jakąś brązową kulkę.
- Hm? - skulone zwierzątko lekko wychyliło łebek i spojrzało na mnie przestraszonymi, czarnymi oczkami, po czym ponownie się schowało.
- Nie zrobię ci krzywdy. - powiedziałam łagodnie, chcąc uspokoić je i bliżej się zapoznać. Edward, zaciekawiony, również znalazł się bliżej. Stworzenie zrobiło nieśmiało kroczek i znów zastygło niby realistyczna rzeźba. Kiedy ujrzałam charakterystyczne paski, rozpoznałam w nim burunduka. Przybliżyłam doń pysk, i wciągnęłam jego woń. Wtedy on błyskawicznie wdrapał się na mnie, łaskocząc mnie pazurkami w szyję, i przysiadł na mojej grzywie, najwyraźniej nie mając zamiaru stamtąd schodzić.
- Niech będzie, Loci. - uśmiechnęłam się. Wzdychając, zabrałam się do śniadania. W ciszy przeżuwaliśmy roślinność. Co jakiś czas spoglądałam na przyjaciela. Wciąż to słowo mnie dziwiło. Nadal wyglądał na trochę przygnębionego, przynajmniej miałam takie wrażenie. Chciałam go jakoś pocieszyć. Zaczęło mnie to dołować, jednak przywołałam się do porządku. Kiedyś na pewno się rozchmurzy i zrozumie. - pocieszyłam się. A od kiedy w ogóle mi na tym zależy? - zreflektowałam się, ale na szczęście moje rozmyślania przerwał jego głos:
- To co dalej? - podniosłam głowę i odruchowo spojrzałam w dal.
- Chyba musimy wrócić do klanu. - zasugerowałam. Nie byłam pewna, jak daleko odeszliśmy.
<Edward? Jeśli chcesz, nie musisz robić nic długiego na siłę. Mam już pewien planXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!