Strony

2.05.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) - ,,Atak"

Gdy już wszyscy byli gotowi do drogi, nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy ruszyli. Wcześniej jednak chciałem odszukać wzrokiem La Vidę, gdyż czułem się raźniej w jej towarzystwie. Kiedy sobie to uświadomiłem, potrząsnąłem lekko grzywą. Przecież to ja powinienem być tą osobą w stadzie, która nigdy się nie załamuje, nie potrzebuje niczyjej obecności ani wsparcia, ale sama chętnie go udziela innym. Mimo to uparcie wpatrywałem się w grupkę koni, chcąc znaleźć moją towarzyszkę.
- Czy coś się stało?- zapytał w końcu lekko zdziwiony, ale i zniecierpliwiony Nicolet, który stał tuż obok mnie.
- Nie, nic- odparłem szybko, przenosząc wzrok na niego, a potem z powrotem na inne konie, gotowe do drogi.
- Zatem możemy już ruszać. Czy mógłbyś powiedzieć mi po drodze, czym spowodowana jest tak nagła zmiana kierunku wędrówki?- powiedział ogier.
- Możemy już ruszać- odparłem, mijając Nicoleta i uśmiechając się do zmierzającej w moją stronę La Vidy. Wiedziałem, że to  było przejawem braku szacunku. Zignorowałem pytanie członka Rady Starszych, kilka lat ode mnie starszego i bardziej doświadczonego. Jednak musieliśmy cym prędzej ruszać, a i tak straciliśmy już dość czasu na moje poszukiwania La Vidy.
- Zbudziłam wszystkich- powiedziała klacz, stając przede mną.
- Więc nic nie stoi nam już na przeszkodzie Ruszamy!
Na szczęście pustynia Gobi znajdowała się w zupełnie innym kierunku, niż ludzkie obozowisko. Mimo to narzuciłem dość szybkie tempo. Rozmowa między mną, a moją towarzyszką, zbytnio się nie kleiła. Wtem z tyłu dobiegły do moich uszu jakieś hałasy, jednoznacznie wskazujące na kłótnię między członkami klanu. Ledwo odwróciłem się w tamtą stronę, a usłyszałem głos La Vidy:
- Pójdę sprawdzić, co się tam dzieje- zaoferowała swoją pomoc. Szybkim krokiem przecisnęła się między wszystkimi i dotarła na miejsce. Członkowie stada zwrócili głowy w tamtą stronę. Wielu z nich zbliżyło się jak najbardziej, będąc ciekawymi, o co i kto się kłóci. Przez to nie mogłem tam dotrzeć. Faktycznie, po kilku minutach odgłosy awantury uciszyły się. Wtem usłyszałem masę szelestów, głośne ludzkie krzyki i zanim to wszystko dotarło do mojego umysłu, dało się jeszcze słyszeć ogromny huk. Wszystkie konie albo od razu rzuciły się do ucieczki, część z nich stała jak skamieniała, a niektórzy jedynie cofnęli się. Zapanowała panika i strach. Gdy członkowie stada rozstąpili się, byłem w stanie dostrzec straszny widok. Amigo i Iris, którzy prawdopodobnie zaczęli kłótnie, stali kilka metrów od La Vidy ze strachem wpatrując się w jej krwawiącą nogę. Przerażenie sprawiło, że nie mogli się ruszyć, przez co ludzie od razu rzucili się ku nim z linami. Dopiero zarzucone na szyje sznury wyrwały ich z osłupienia. Nie czekając, rozkazałem wszystkim, którzy pozostali uciekać. Sam zaś ruszyłem w tamtą stronę, w towarzystwie Amora, Shireen i Coralake. Pierwszą rzeczą, jaką uczyniłem, było odpędzenie od rannej La Vidy człowieka, który już zdążył założyć jej pętlę na szyję i ciągnął ją w stronę swoich towarzyszy. Wystarczyło jedno celne machnięcie kopytem, aby upadł na ziemię. Miał na głowie jakiś kask, co zamortyzowało siłę mojego kopnięcia. Chciałem dokończyć, co zacząłem, więc podniosłem nogę i spróbowałem opuścić ja na niego, chcąc w ten sposób zakończyć jego marny żywot. Skubany okazał się jednak bardziej zwinny, niż myślałem na początku i przeturlał się bok, unikając ciosu.
<La Vida? Jak to się tam dalej rozkręci u ciebie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!