Strony

9.05.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Błyszcząca smuga"

Dookoła siebie słyszałam tylko szum wzburzonej wody, której masy przetaczały się po naszych grzbietach i tworzyły fale obijające się o pysk. Wilgoć wciskała się wszędzie, od oczu osłanianych raz po raz powiekami, przez nozdrza gdzie nieprzyjemnie łaskotała, uszy, dzięki czemu dźwięki były znacznie tłumione i jakby odległe oraz przemoczoną sierść, po całe ciało po którym przechodziły gwałtowne dreszcze. W ten sposób broniło się przed wychłodzeniem, choć niezbyt skutecznie, a każdy, najmniejszy podmuch wiatru smagał mnie po policzkach jak bat. Łowiłam z tego jedynie łomot własnego serca i nasze szybkie, urywane oddechy. Niekiedy uderzały w nas ułamane gałęzie, płynące z nurtem od chwili, w której w niego wpadły. Brzeg wciąż wydawał się niemal tak samo odległy, jak drugi koniec świata Isere. Odczuwałam zmęczenie i chroniczny ból w mięśniach przy każdym ruchu, ale zawzięcie przebierałam rytmicznie nogami dalej. Kątem oka zauważyłam Edwarda. Grzywa ogiera ściśle przylegała do kruczych boków które falowały przy każdym wdechu. W oczach powoli gasł blask. Czułam się, jakby nagle na moją drogę padł cień, który pogłębiał się z każdym jego ruchem. Kaszlnęłam, prawie że zapadając się pod wodę. Jeszcze nie w tym momencie. - dodawałam sobie w myślach otuchy. W końcu nabrałam gwałtownie powietrza, i zarzucając głową ledwie wyrzuciłam przed siebie przednie nogi, po czym przeniosłam ciężar ciała do przodu, tym samym zanurzając się w zmąconej deszczem i falami tafli Eg. Krzyk wypowiadający moje imię legł w połowie zdania. Powoli opadałam na dno, obracając się trochę. Otoczona tą dziwną, miękką powłoką byłam tak lekka, że mogłabym w niej właściwie płynąć zawsze...Odgoniłam prędko te myśli i otworzyłam oczy. Poczułam nagłe ukłucie, ale nie zważając na to wypatrywałam ruchu gdzieś w górze, usilnie starając się nie wypuścić zgromadzonego tlenu. Mrugałam ciągle, ale mignęła mi czarna sylwetka, prawie że nurkująca w moją stronę. Ostatkiem sił odbiłam się od mułu i desperacko parłam do przodu. Uderzyłam sobą o przyjaciela, tym samym popychając go mocno w stronę skarpy. Na chwilę w zasięgu wzroku zamigotało mi czarne jak atrament niebo i szara woda z wyłaniającym się spod niej kopytem. Usłyszałam rżenie. Próbowałam jeszcze zapamiętale poruszyć kończynami by dopłynąć jakoś, lecz ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Westchnęłam, dając sobie chwilę na odpoczynek. Tylko tyle, stanowiło cząstkę śmierci. Nagle ktoś stanowczo chwycił mnie za grzywę i podciągnął, co w miarę boleśnie odczułam, w pierwszym odruchu próbując się wyszarpnąć. Ja nie chcę tam iść... - wbrew wszystkiemu zaprzeczyła jakaś puszczona luzem myśl. Edward podparł mnie i jakimś sposobem zaczęliśmy przybliżać się do brzegu. Pod kopytami poczułam piasek. Ogier z ulgą rozluźnił się nieco, pozwalając mi na trochę więcej indywidualnego wysiłku. Spróbowałam desperacko skoczyć do przodu by pokonać tę odległość, ale przez to prawie zaryłam nosem w piach. Idący obok mnie koń zaśmiał się cicho, jednak szybko znalazł się bliżej. Rzeka sięgała nam już poniżej kolan. Prąd przestał nas spychać uparcie w bok. Wreszcie stanęliśmy na suchym brzegu porośniętym niską trawą. Nogi się pode mną trzęsły i uginały jak z waty, a ciało drżało. Strugi wody lały się ze mnie jak z cebra. Oparłam swoją świadomość na tym jednym miejscu i kiedy postawiłam krok, spadła z tej półki.
- Calipso! - zawołał on, podbiegając do mnie wolno. Potrząsnęłam głową, strzepując ciecz i przywołując siebie do porządku. Odkaszlnęłam gwałtownie resztki rzeki zaległej mi w płucach i zdobyłam się na nikły uśmiech. Edward także wyglądał na skrajnie wyczerpanego. Opierając się o pobliską wierzbę i kurczowo trzymając na nogach, patrzył mi w oczy.
- N-nic ci nie jest? - spytałam, uspokajając oddech. Przez chwilę wyglądał, jakby go zamurowało, lecz spuścił głowę i odparł:
- Nie...A co z tobą? - dodał zaniepokojony.
- Jest dobrze. - odpowiedziałam. Sztywno wyciągnęłam przednią kończynę i w ruch za nią poszła tylna. Powoli odeszliśmy od Eg i zatrzymaliśmy się dalej. Położyłam się ciężko na trawie, i westchnęłam. Zapadła cisza. Ból już mi tak nie dokuczał. Zastygłam w bezruchu. Milczenie trwało długo. Noc ciągnęła się nieustępliwie, wtapiając w siebie zarys sylwetki czarnego ogiera. Właściwie przyjaciela, z czego mgliście zdawałam sobie sprawę. Było to nawet miłe. Wtem pierwszy odezwał się on:
- Przepraszam cię. To wszystko moja wina. - jego ton był ciężki jak z ołowiu. Wykonał gest znaczący, że nie chce, by ktoś mu przerywał. - Zawsze sprowadzam wyłącznie nieszczęście. Wplątałem cię w to i żałuję...Ze mną jest tylko pech, który na dodatek czepia się innych. - skończył, odwracając wzrok. Ze zdziwieniem patrzyłam na niego, analizując fakty. - Może lepiej odejdę. - szykował się już do powstania. Dlaczego...Nie! 
- Zaczekaj! - krzyknęłam. Koń poruszył się niespokojnie.
- To nie tak...Sama tego chciałam. Jesteś częścią stada. A pech, to tylko sprytny włamywacz, próbuje skraść nam wolę.
- Ale przeze mnie prawie zginęliśmy... - próbował oponować.
- Nie. Szczęście zawsze jest gdzieś blisko. Wystarczy je dostrzec...cieszyć się z każdego drobnego szczegółu. To one składają się na radość życia. Musimy to kiedyś powtórzyć. - zaśmiałam się. Ponownie usiadł i uśmiechnął się, a ja odetchnęłam z ulgą. Odwróciłam łeb do tyłu, i nagle przez ułamek sekundy dostrzegłam błyszczącą smugę. Przesunęła się migiem po trawie i znikła tak szybko, jak się pojawiła. Zdziwiona zamrugałam i wpatrzyłam się w tamto miejsce. Muszę być ciągle wyjątkowa? - uderzyło mnie to.
- Coś nie tak? - odezwał się Edward.
- Nie, coś mi się przywidziało. - stwierdziłam cicho i ułożyłam głowę na nogach. Chłód przeszywał mnie na wskroś, ale nic już nie mogło mnie zmusić do wstania. Spojrzałam w niebo i zatrzymałam tam wzrok. Zaparło mi dech. Na ciemnym, granatowym firmamencie sprawiającym wrażenie kopuły otaczającej świat rozsypane były przeróżne, małe i duże, białe, niebieskawe, żółtawe i czerwone punkty gwiazd, jakby ktoś posypał je brokatem; Pośrodku ciągnął się podłużny, mleczny, mglisty pas, otoczony gęstą koronką świateł. Grzbiet Astravy, Mleczna Droga.
- Piękne. - szepnęłam z zachwytem, nie mogąc oderwać oczu.
- Wspaniałe. - dodał ogier. Przymknęłam powieki, czekając na błogi sen. Obok siebie zobaczyłam jeszcze tylko czarną, ciepłą plamę, nim ogarnął mnie do reszty.
<Edward? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!